Czekałam na ten dzień już dość długo, więc dzisiaj jak się rzuciłam do kina to nic nie mogło mnie powstrzymać. Wcześniej bardzo podobała mi się trylogia Raimiego, ale ten reebot bije ją na głowę. Fabularnie było bardzo dobrze, cieszę się, że zaczęli chronologicznie od momentu, gdy Peter staje się Pajączkiem. Lubiłam Toby;ego MacGuire'a w roli Pająka, ale Andrew Garfield jest dużo dużo duuuuużo lepszy. Przede wszystkim nie ma tego żałosnego wyrazu twarzy jak gdyby miał stąd zaraz uciec i nie wrócić. W ogóle postać Spidermana fajniej napisana, z większym poczuciem humoru. No i cieszę się na Gwen Stacy, która jest dużo lepszą dziewczyną niż Mary Jane.
Nie byłam na 3D, ale po seansie w sumie żałuję. Sekwencje walk i w locie wyglądały imponująco i zastanawiam się, czy w trójwymiarze nie byłyby jeszcze lepsze.
Jest w sumie tylko jeden mały minus - Jaszczur. Nie mogę się przyzwyczaić do wyglądu jaki mu stworzyli. Jak dla mnie jest zbyt ludzki. Pamiętam, że w kreskówce z 1994 roku Jaszczur był mniej inteligentną istotą, bardziej zwierzęcą, nie panował nad sobą. No i zdecydowanie odrzuca mnie jego pysk. Był przerażający, ale mi się nie podobał. Do samego końca wierzyłam, że dr Connors po iluś tam już przemianach przeobrazi się w jaszczurkę z długim pyskiem, tak jak w bajce.
Co mnie najbardziej zaskoczyło to scena po napisach. To już się chyba stało znakiem firmowym Marvela, ale akurat w Spidermanie się tego nie spodziewałam (dlatego, że z innej wytwórni pochodzi). I tak wiedziałam, że będą kolejne części, ale to mnie jeszcze bardziej zaintrygowało. Stawiam, że gościem, który rozmawiał z Connorsem był Osborne. Tyle go wspominali w tym filmie, że zdziwiłabym się gdyby to nie był on.
Podsumowując: tak tak i jeszcze raz tak! Mamy dobry komiksowy rok jak się patrzy. Teraz czekam tylko na Mrocznego Rycerza :D