Niestety rozczarowanie. Po zaskakująco dobrych "The Avengers", a przed miejmy nadzieję doskonałym Batmanem od Nolana trafia się nam "Niesamowity Spider-Man". Obraz nie tylko niestanowiący nowej jakości dla tegoż jakże zasłużonego herosa z uniwersum Marvela, ale nawet zostający daleko w tyle za produkcjami Raimi'ego.
Zdecydowanie największą wadą filmu jest scenariusz. Cała historia oparta jest na absurdalnym wręcz przypadku i zbiegach okoliczności.
W 8-milionowej metropolii złożyło się tak, iż ojciec Gwen Stacy jest szefem policji ścigającym Spidermana, sama Gwen Stacy jest asystentką (17-latka ucząca się w pobliskim liceum jest asystentką słynnego genetyka i potrafi doskonale przygotowywać ultraskomplikowane związki chemiczne) dr Connorsa, który z kolei jest byłym współpracownikiem rodziców Petera Parkera, który to zakochuje się w Gwen Stacy. Zaskakujące powiązania.
Gdy natomiast Spiderman musi gdzieś szybko dotrzeć na pewno znajdzie się pomocny "szpaler" dźwigów budowlanych - ustawionych w odpowiedniej odległości od siebie i prowadzących akurat do celu.
Film zawiera sporo takich przypadkowych zbiegów okoliczności. Dużo jest także nielogicznych bzdur - na czele z motywem podpisania IMIENIEM I NAZWISKIEM aparatu fotograficznego używanego przez superbohatera chcącego zachować w tajemnicy swoją prawdziwą tożsamość. TO PRZECIEŻ LOGICZNE, DO CHOLERY!
"Niesamowity Spider-Man" posiada parę zupełnie niepotrzebnych scen - jak choćby tą dziejącą się na trybunie boiska do futbolu amerykańskiego. Nie wnosi ona do filmu nic nowego, nie posuwa akcji do przodu, nie nakreśla także dokładniej charakterów postaci.
Gra aktorska porywająca nie jest, ale jednocześnie nie można jej zbyt wiele zarzucić. Andrew Garfield jako Spiderman nie irytuje, co już samo w sobie jest sporą zaletą. Podkreślić należy także urodę Emmy Stone (Gwen Stacy).
Na uwagę zasługuje świetne cameo Stana Lee. Jest to jedna z najlepszych wstawek z dotychczasowych filmów z uniwersum Marvela.
Podsumowując: "Niesamowity Spider-Man" rozczarowuje. Podczas seansu miałem wrażenie, że to taka produkcyjka skrojona pod gusta pokolenia MTV. Jako, że do tegoż na szczęście nie należę - ja na filmie bawiłem się "bardzo średnio". Szkoda zmarnowanej szansy na naprawdę dobry film - tym bardziej, że ostatnio choćby Joss Whedon (przy okazji "The Avengers") czy Matthew Vaughn ("X-men: Pierwsza klasa") pokazali "jak to się robi".
totalnie się nie zgadzam, choć primo musimy wziąć pod uwagę fakt że jako wielki fan Spider-mana mogłem nieco zawyżyć ocenę, w każdym razie dla mnie różnica między dwiema wersjami jest tak wielka jak odległość między niebem a ziemią, z czego ziemia i poziom nijakości to właśnie ten od Raimiego, a niebo to to co dostałem od Webba. Ja jestem zachwycony tą wersją, bo w końcu Spidey jest taki jak być powinien.
a przepraszam, zapomniałbym, według mnie pierwsza klasa pokazała na pewno nie klasę a właśnie średni poziom...
ale to moja opinia prywatna i szanuję twoją, więc proszę nie odbierz tego jako atak jakiegoś trolla na swoją osobę :P
"na pewno znajdzie się pomocny "szpaler" dźwigów budowlanych - ustawionych w odpowiedniej odległości od siebie i prowadzących akurat do celu."
??
Tylko te jedne zdanie pokazuje, że niezbyt dokładnie oglądałeś film, co z kolei wystawia cenzurkę Twojej całej wypowiedzi...
Ja, jako fan Spidera od dziecka (czyli już jakiś czas), bałem się dość mocno iść na film, wiedząc, że zmodyfikowali oryginalną historię. Uważam, że scenariusz wyszedł z tej operacji obronną ręką, a sam Spider jest IMHO znacznie lepszy, niż Tobeyowski.
Ale ja doskonale zdaję sobie sprawę, że zostały one "odwrócone" bo wdzięczny rodzic chciał odwdzięczyć się Spidermanowi za uratowanie dziecka. Nie o to mi zresztą chodzi. Rzecz w tym, że było co odwracać, przestawiać i dostosowywać. Odpowiednia liczba dźwigów pracowała nie tylko w odpowiednich miejscach, ale i na podobnych wysokościach, a wszystkie dało się obrócić tak aby utworzyły "drogę" do Oscorp; jest taka klatka w filmie: ramiona dźwigów naprzemiennie wystają z prawej i lewej części ekranu - może i ta klatka jest niebrzydka, ma harmonię i pewną namiastkę symetrii, ale jest scenariuszową bzdurą.
Nie popadajmy w przesadę - idąc tym tropem cała historia SpiderMana w ogóle jest scenariuszową bzdurą :P
Wiadomo, że pewne sceny zostały nakręcone, mając na celu tylko efekt wizualny. Na szczęście, w tym filmie mamy również takie, które służą historii - co wcale nie zawsze się scenarzystom udaje...
co do zbiegów okolicznosci które Cie rozczarowały nie mogli zrobić tego inaczej bo tak było w komiksach, co do apartu to byl aparat petera nie spidermana on go uzywal na dlugo przed calym zdarzeniem wiec dla niego to dobre rozwiazanie jak by zgubil czy cos ?
Moim zdaniem filmowcy nie powinni bezmyślnie i za wszelką cenę trzymać się materiału źródłowego na zasadzie "bo tak było w komiksie". Można (a nawet powinno się) lekko zmieniać czy modyfikować elementy, które do poetyki filmowej nie pasują. Trzeba sobie wprost powiedzieć, że komiks i film to dwa "odmienne narzędzia do opowiadania historii" - zabieg naturalny dla komiksu może źle wyglądać w filmie. Mogę się posłużyć choćby przykładem wystrzeliwania sieci przez Spidermana - modyfikacja dokonana przez scenarzystów pierwszej filmowej serii w stosunku do komiksu (wystrzeliwanie sieci "z ręki" jako konsekwencja zmian genetycznych jakie przeszedł Parker zamiast tych śmiesznych urządzonek na rękach) wyszła na dobre całej powieści - ten element historii był dużo logiczniejszy i w sumie zgrabniejszy w stosunku do swojego źródłowego pierwowzoru.
A podpisania aparatu nie da się po prostu obronić. No nikt, kompletnie nikt nie podpisałby swojego sprzętu fotograficznego (nie usunął takiego napisu) gdyby był superbohaterem idącym zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem, a jego priorytetem byłoby zachowanie swojej prawdziwej tożsamości. No proszsz....
Jeśli chodzi o urządzenia na rękach to tak było w komiksie, Peter dopiero później się przemini, a Raimi poszedł na skróty
"Moim zdaniem filmowcy nie powinni bezmyślnie i za wszelką cenę trzymać się materiału źródłowego na zasadzie "bo tak było w komiksie". Można (a nawet powinno się) lekko zmieniać czy modyfikować elementy"
Ależ oczywiście, że go zmienili! Nie było np. strasznie dziś patetycznej i może niepasującej do współczesnej konwencji frazy "z wielką mocą idzie wielka odpowiedzialność". Nie było wątku wrestlingu, gdzie Peter chciał zarobić parę groszy. Zmieniono całkiem, moim zdaniem na plus, okoliczności śmierci wuja Bena. Peter nie znalazł do końca filmu jego zabójcy, więc wątek pociągną, a przecież w komiksie został prawdziwym Spider-Manem dopiero po zemście na tym mordercy. Tutaj zrobiono to inaczej, naturalniej. Poza tym okoliczności ugryzienia przez pająka są całkiem inne. Peter w komiksie był na wycieczce szkolnej w laboratorium, a tutaj wdarł się do Oscorp, udając stażystę, bo zainteresowało go dawne miejsce pracy ojca i niejaki dr Connors. Tak samo fakt, że Gwen w filmie poznała tożsamość Petera, czego w komiksie nie było. I jej ojciec był wobec Pajęczaka negatywnie nastawiony, podczas gdy w komiksie był jego obrońcą. W dodatku w komiksach Gwen obwiniała Spider-Mana o jego śmierć - tu też tego brakuje. Innymi słowy zmian jest mnóstwo, wiadomo, ale moim zdaniem pomogły one lepiej przedstawić historię.
Mówiłeś o tym, że są same przypadki. No wybacz, ale od zawsze wszystkim było wiadome, że Peter przez przypadek stał się Spider-Manem - pająk nie musiał go ugryźć. Zresztą to samo było w filmie Sama Raimiego, prawda? W dodatku tam wyszło to jeszcze głupiej, bo Parker stanął akurat w tym miejscu, na całe wielkie laboratorium, że znajdował się pod pajęczyną pająka-uciekiniera, któremu akurat zachciało się zejść z sieci na dół i go ukąsić.
I uważam, że akurat sieciosploty zamiast organicznego wystrzeliwania sieci to doskonały zabieg. Wreszcie naprawili idiotyzm Raimiego. To trochę jak Batman, który umie sam latać.