"Niezniszczalni" z 2010 roku był filmem udanym. Trochę humoru, trochę akcji, trzy warte zapamiętania sceny oraz dużo gadania przed filmem, że to taki powrót przygasłych gwiazd kina akcji, zew nostalgii za tamtym kinem. Szkoda, że nie miało to niemal żadnego wpływu na film jako taki. Nadal oglądało się go jak zwykłe, poprawnie wykonane kino akcji. Z kontynuacją jest już nieco lepiej. Błędy są, kino nadal szczególnie dobre nie jest, ale nawet mnie to nie obchodzi.
Zacznijmy może od bohaterów. W większości ich nie ma. Aktorzy tak naprawdę grają samych siebie, czasami tylko z nutką ironii. Wiadomo, Jet Li gra "tego azjatę". Sylvester Stallone gra "tego, który dowodzi". Terry Crews gra "tego czarnego". Randy Couture gra "tego, co nic nie robi". I tak dalej. Na tym tle jest oczywiście kilka naprawdę sympatycznych postaci, jak Jason Statham w roli Christmasa, którego dosłownie każda linia dialogowa rządzi. Jest sarkastyczny, poirytowany i mógłby przez cały film nic nie robić tylko komentować, a i tak lubiłbym go najbardziej ze wszystkich tych, co przewineli się przez ekran.
Tak więc film nie posiada grupy złożonych z naprawdę fajnych ludzi, i na pewno nie warto obejrzeć filmu tylko dla nich. Wiecie, tak jak w grze "Bad Company 2", ją warto było przejść tylko by posłuchać tekstów bohaterów (rozmowa o ulubionej scenie z "Predatora"). Można to uznać za minus filmu, albo jego brak.
Jeśli jednak chodzi o ogólny poziom humoru, został wyraźnie podniesiony względem poprzedniej części - dla przykładu, w pierwszej scenie bohaterowie szarżują bazę przeciwnika z ciężarówką na której jest taran, a na jego boku widnieje napis "Knock, Knock". Było? Było. Ale działa i tym razem.
Największe zmiany zaszły jednak w temacie akcji. Jest jej więcej, postojów jest mniej, a film zlatuje bardzo szybko. Nie jest jakoś specjalnie dobra, na dodatek całość jest strasznie chaotyczna (tyczy się to również historii i montażu). Najpierw bohaterowie uciekają skądś na piechotę, w następnej scenie są już na łódce i niewiadomo dlaczego tak. Historia zdaje się była tworzona na bieżąco - najpierw Stallone zapragnie zemsty, a dopiero potem dowiemy się, kim ten zły jest i jak ma na imię (swoją drogą, nazywa się niemal dosłownie "Ten Zły", i nadal nie jestem pewny, czy to lenistwo czy całkiem dobry żart). Za to sceny w których pojawia się Chuck Norris chyba były dopierane na zasadzie "podaj mi dowolne trzy liczby, byle takie większe".
Ale jakie to ma w ogóle znaczenie, szczególnie w kontekście możliwości ujrzenia duetu Arnold Schwarzenegger & Bruce Willis przekomarzających się nawzajem tekstami z "Terminatora" i "Die Hard" oraz jeżdżących po lotnisku w najmniejszym samochodzie świata? Dla mnie nie ma żadnego. "Niezniszczalni 2" to nadal film tylko poprawny, ale co z tego? Ogląda się dobrze, a czas zlatuje przy nim zaskakująco szybko, na dodatek z uśmiechem na twarzy.
5/10