Wszystkie części Niezniszczalnych były albo dobre albo bardzo dobre. Część czwarta to porażka- jakość nisko budżetowego filmu z scenografią z taniej gry komputerowej. Jestem w szoku.
Oczywiście film durny aż do bólu. Do bólu przewidywalna akcja Sly, zerowa organizacja akcji na poziomie "idźcie i improwizujcie", mizerne efekty komputerowe (green screen chyba w Paintcie robili), brakowało tylko aby te cycate laski z cyckami na wierzchu na misję szły w szpilkach.
Do tego stek bzdur - nikt nie zauważa zbliżającego się śmigłowca do bazy na pustyni, rakieta nie trafia w wolno lecący samolot, zawodowi przeciwnicy zachowują się jak pierwszaki i dają się wystrzelać jak kaczki na strzelnicy no i wiadomo że najlepszym środkiem lokomocji po zatoczonych i wąskich przejściach na statku jest motor. Z karabinami. A motyw "pojedynku" na motocykle to totalna szmira.
Ale - podobał mi się. Bo ten film taki miał być, zły, bezsensowny, naciągany i kiczowaty do granic wytrzymałości. Film ani dobry, ani zły, zrobiony a'la lata '80 by ukryć niedostatki scenariusza i niedomaganie naszych bohaterów w wieku późnoemerytalnym. Więc poszło się na łatwiznę i wszelkie niedostatki reżyser pewnie tłumaczy "może i słabo wyszło, ale tak miało być". Celem filmu było wypłacić tłuściutką kasiorkę dla aktorów, których to pewnie jedna z ostatnich poważnych ról.
Niemniej - film na niezobowiązujący piątkowy wieczór, nie wymaga myślenia, można oglądać jednym okiem drugim pilnując piekarnika.