Ten nieoficjalny Bond z niebędącym już młodzieniaszkiem Connery'm jest moim zdaniem znacznie bardziej udany niż późne Moore'y, które mogły olśniewać rozmachem, ale nie miały najlepszych scenariuszy (późne z Connery'm imho też były słabsze, Bondów trzeba zatem często zmieniać). Tutaj mamy wartką akcję, bardzo udane "dziewczyny Bonda" i... Rowana Atkinsona w rólce bardzo do niego pasującej :-)
Również podobał mi się ten film, a niekanoniczność wcale mu nie ujmuje poziomu jaki reprezentuje.
Niedługo obejrzę "Ośmiorniczkę" to będę miał porównanie (choć NNMN jest remakiem "Operacji Piorun" - również z Connerym - i myślę lepszym materiałem do porównań). Osobiście uważam że Connery jest najlepszym Bondem. Podzielam zdanie, że największym problemem tej serii są scenariusze (niemal w każdym terrorysta grozi że zdetonuje bombę + kretyńskie dowcipy, szczególnie u Moore'a + ta ignorancja oponentów Bonda: zostawiają go na <nie>pewną śmierć zamiast zabić), dodałbym jeszcze inscenizacje. Sceny walk przeważnie są słabe. Co ciekawe każdy nowy aktor jest innym Bondem, zastanawiam się na ile to zabiegi odtwórcy roli a na ile pozostałych twórców filmu, np. reżysera czy scenarzysty. NNMN cenię za Connery'ego (ciągle w formie), fantastyczny/inny humor, dobrą ścieżkę dźwiękową i brak beznadziejnych inscenizacji. Atkinson też wniósł jakiś koloryt.
Właściwie to kanoniczny Bond, ale "nieoficjalny". To jest klasyczny bondowski Bond, bez dwóch zdań. Może się podobać, może się nie podobać, ale zachowany jest w konwencji bondowskiej w 100%. Opinia producenta, który sobie zawłaszczył Bondy jest nieistotna, bo z perspektywy widza to jest po prostu kolejny Bond z Connerym (ostatni).