W swym poprzedni filmie zatytułowanym "Ahlam el Madina" (Sny o mieście), Mohamed Malas opowiadał o Damaszku uzupełniając historię autobiograficznymi wątkami. Kolejne pełnometrażowe dzieło nie różni się konceptualnie: znów bohaterem jest miejscowość. Tym razem nazywa się Queneitra zgładzona podczas starć Syryjczyków z Izraelem. Reżyser sięga jednak głębiej niż to wydarzenie portretując w niniejszym dziele własne dzieciństwo oraz życie ojca.
"Al-Lail" (z arabskiego "noc") stanowi taki mały "Amarcord" reżysera. To zbiór chaotycznie rozrzuconych wspomnień, nieraz mających słodki posmak komedii, a kiedy indziej przybierających okrutny kształt wydarzeń wojennych. Oglądając to trudno mi było rozróżnić poszczególnych bohaterów oraz rozmieścić wydarzenia na osi czasu. Malas kręci bez znajomości narracji stosowanej choćby w Europie. Dlatego też ciężko wyłowić sens całości. Przyznać jednak muszę że egzotyka dzieła przyciąga. Gdy już przyzwyczaiłem się do sposobu opowiadania, moje oczy wchłaniały obraz bez potrzeby łączenia ze sobą scen. To dzieje jednego miasta w którym autentycznie było wesoło nim zawitało tam wojsko. Takiego miejsca które warto wspomnieć z sentymentem. Dwie godziny seansu minęły mi niezwykle szybko mimo że dużo mogłem przeoczyć. To zasługa szczerości przekazu.