Jak ktoś tu już napisał, film ten mógłby być dobry jako dokument, ale nie jako horror. Nie przeraża, nie straszy, a nawet trudno powiedzieć, żeby jakoś specjalnie trzymał w napięciu.
Zachęcony komentarzem o rzekomo mocnej scenie końcowej, postanowiłem go obejrzeć, ale okazało się, że zakończenie nie tylko nie jest straszniejsze od całej reszty, ale jest zwyczajnie głupie. [SPOILER] Facet z kamieniem w ręce atakuje małego chłopca i żonę głównego bohatera, a ten to wszystko filmuje zamiast próbować go obezwładnić. Następnie, gdy jego żona opanowana przez demona podpala się, ten w rozpaczy próbuje się do niej czołgać (wcześniej jemu też się oberwało), ale... najpierw wraca po leżącą na podłodze kamerę (!). Czyżby pomyślał sobie: "Żonki już nie uratuję, ale przynajmniej będę miał dobre ujęcie jak płonie"? [KONIEC SPOILERA]
Śmieszności dopełnia mroczna muzyka będąca podkładem pod zdjęcia kręcone z ręki, mające mieć przecież formę dokumentu. Już sam ten zabieg zdaje się mówić: "Zdjęcia są słabe, niestraszne, więc musimy sobie pomóc niepokojącą muzyką". Ale przecież nie o to chodzi w filmach dokumentalizowanych.
Poza w miarę przyzwoitym aktorstwem trudno znaleźć w tym filmie jakieś pozytywy. Ocena 3/10 mocno naciągana.
Co za bzdury piszesz ty chyba nie lubisz azjatyckich horrorów. Klątwę też uważasz za mało straszną ?