Może zaraz zostanę wbity na pal przez wielbicieli filmów o wampirach ale według mnie film ten jest zdecydowanie słabszy od Drakuli Coppoli. Nie odczułem w nim żadnego dramatyzmu głównego bohatera. Nie posiada on w sobie niczego wielce porywającego. Na plus zapewne jest gra aktorska, kostiumy oraz scenografia.
O ile filmy nieme Chaplina w ogóle mnie nie bawią i chyba nigdy nie zrozumiem ich fenomenu to na tym filmie nieźle się uśmiałem :D Mimika niektórych postaci była iście powalająca ;)
Jako wielbiciel tego rodzaju filmów wolę przemilczeć to porównywanie nieśmiertelnego arcydzieła gatunku do studyjnego plastiku. Żeby była jasność film Coppoli bardzo lubię.
Wiedziałem, że będą reakcję tego typu. Może Nosferatu to klasyk, swoisty pierwowzór ale dla mnie to żadne arcydzieło. Jestem wielbicielem dobrych horrorów i ten mnie po prostu nie zachwycił. Dla mnie dzieło Copolli to nie jest żaden.....plastik.
Jak wiedziałeś to po co pisałeś?:) A tak na serio:) "Nosferatu - symfonia grozy" to klasyk i dla wielu jednak arcydzieło. Dzieło Coppoli arcydziełem raczej nie jest. "Nosferatu..." miał prawo Ciebie nie zachwycić - do tak wiekowych filmów należy wyrobić u siebie odpowiednie podejście. Zobacz ile lat dzieli te filmy i pomimo to "Nosferatu..." stawiam wyżej od dzieła Coppoli, które jest bardzo dobre. Ten "plastik" to u mnie taka przenośnia. Zwróć uwagę, że dzieło Coppoli to w znacznej mierze zdjęcia w studiu i efekty. "Nosferatu..." ma jednak inne atuty, których na próżno szukać we współczesnych produkcjach. W sumie dosyć niefortunnie wybrałeś film do porównywania z dziełem Coppoli. Większość filmów o tej tematyce jest znacznie gorszych od filmy Coppoli, kilka porównywalnych, ale są i lepsze od niego. Jeśli wejdziesz przykładowo na forum "Draculi" Toda Browninga i napiszesz coś podobnego jak tutaj to reakcje będą podobne. Kolejnym razem wybierz do porównania film gorszy (nikt Ci nic nie zarzuci) lub porównywalny (wtedy będzie rzeczowa i merytoryczna polemika).
To jeszcze ja dorzucę swoje 3 grosze, warto zwrócić uwagę na fakt, iż lata w których powstały obydwa filmy oznaczają również zupełnie różne nurty w sztuce które ówcześnie panowały. Nosferatu to dzieło modernistyczne, czyli inaczej neoromantyczne, nic zatem dziwnego, że nacisk w filmie położony jest na otaczający klimat, atmosferę, emocje - że pozwolę sobie podsumować w nomenklaturze romantycznej uduchowienie filmu. Natomiast Coppola jest artystą konceptualnym, gdzie nomen omen największy nacisk położony jest na koncept, ideę w sztuce. Być może porównanie którego zaraz użyję nie jest najtrafniejsze, ale wydaje mi się, że całkiem obrazowo podsumuje nasze dywagację nad wyższością jednego filmu nad drugim. Otóż Nosferatu jest jak (neo)romantyczny wiersz pełen subtelności, tajemniczości i fascynacji. Natomiast Drakula jest jak świetna powieść,interesująca i opowiedziana w zajmujący sposób.
Kwestia tylko kto co woli, powieści czy wiersze?
hmmm...Bardzo dobry komentarz. Nic dodać nic ująć. Trafia do mnie jak najbardziej. Oba filmy opierają się na tej samej książce ale są niczym ogień i woda. I Nosferatu i Dracula mają wiele elementów, które potrafią mocno przykuć uwagę. Dracula jest bohaterem na wskroś barwnym i przejrzystym podczas gdy Nosferatu to postać niezwykle tajemnicza i intrygująca. Obok obu tych filmów nie sposób przejść obojętnie z całą pewnością. Nosferatu powinien obejrzeć z zasady każdy miłośnik horrorów.
Te porównania do wiersza i powieści są bardzo daleko idące, aczkolwiek niekoniecznie bezzasadne. Ale nawet wiersz i powieść można porównać pod kątem wartości artystycznej. W tym przypadku ten "wiersz" ma jednak nieco większe poważanie w światowej kinematografii, niż ta "powieść", pomimo bardzo wysokiego poziomu obydwu. A czy ktoś woli wiersze, czy powieści to już zupełnie odrębna kwestia, taj jak, czy woli kawę, czy herbatę, brunetki, czy blondynki...itp.:)
W zasadzie się z Tobą zgadzam, już pisząc swój pierwszy post zaznaczyłem, że moje porównanie może być nieco na wyrost, ale wydało mi się najlepiej obrazować ideę która chciałem przekazać, czyli odbiór filmu zależy od tego kto go ogląda. Mówisz, że dwa dzieła można porównać pod kątem wartości artystycznej, ale czym tak naprawdę owa wartość jest? Otóż Ingarden twierdził, że wartość artystyczna wyzwala wartość estetyczna, czym zatem jest wartość estetyczna? Ano jest ona w skrócie zbiorem cech, pozwalających na ocenę dzieła z punktu widzenia wartości uznanych za naczelne czyli np. piękna, brzydoty itp.
Jaki z tego wniosek? Wartość artystyczna implikuje estetyczna, która jest dla każdego indywidualną sprawą. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, gdyż wstępują np. kanony piękna, ale zastanówmy się na ile są one nam narzucane, a na ile w istocie są dziełami zapierającymi dech? :)
Jest sporo racji w tym, co napisałeś. Piszesz, że wartość artystyczna implikuje wartość estetyczną. Nie oznacza to jednak, że zachodzi implikacja w drugą stronę. Z dużą dozą pewności można ocenić, czy przykładowo dany film jest dobry, czy nie, i to bez względu na to, czy nam się podoba, czy też nie. Osobiście oceniłem wiele filmów na 8/10 i więcej, które mi się nie podobały (nie są w moim guście, nie przepadam za pewnymi gatunkami itp.). I sprawa chyba najważniejsza! Czy kultywowanie pewnych (tutaj filmów) jest nam z góry narzucane? Jest w tym trochę racji - niestety, ale chyba jednak tylko trochę. Bez rzeszy pokoleń fanów film miałby marne szanse na przetrwanie próby czasu. Są przykłady filmów, co do których wmawiano nam, że są świetne, a które po kilkunastu latach poszły w zapomnienie. Zauważ, że są filmy, które mają zagorzałych wyznawców, których nawet nie było na świecie w dacie powstania filmu. Czy osoby te tak postępują, ponieważ im ktoś coś z góry narzucił - bardzo wątpliwe. W większości przypadków tak postępują, ponieważ wysoko cenią dany film.