Twórcy tej meksykańskiej dystopii terroryzują widza tak samo, jak terroryzowani są bohaterowie. I poza tym, że film zawłaszcza brutalizmem, jego jedyną siłą jest radykalność. Nie chodzi mi o to, by pojawiły się – dyskretnie choć nakreślone – konteksty całej tej rzezi ludzkości i humanitaryzmu w ogóle, ale mam wrażenie, że opowiada się tu historię naprawdę bez początku i końca. Przejaskrawienia i przerażające sceny to właściwie jedyne elementy, które trzymają widza przy tym obrazie. Jest sugerowana oczywista fantazja o tym, że rewolucja pożre własne dzieci, a ludzie dobrzy nie obronią się tym, iż są przyzwoici, jednak ponad to nie ma tu niczego. Sadystyczne, minimalistyczne i tworzące trochę chory postapokaliptyczny teatr sceny. Nie lubię takiego prostego szantażowania filmowego.