może i odtwórcze, ale przynajmniej porywające czystą wyobraźnią wizualną. nadto zaś dowodzi pewnej prawidłowości w temacie pieszczenia się kolejnych filmowców z tytułowym łyskiem z pokładu - otóż historia pokazuje, że ta seria ożywała przeważnie wtedy, kiedy zajmowali się nią twórcy młodzi, znajdujący się niejako u progu swoich wielkich karier filmowych (scott, cameron, fincher); z kolei tendencje spadkowe notowała wtedy, kiedy do tematu podchodzili zasiedziali już starcy (scott po latach, starszy scott po latach, na pewno anderson, pewnie jeszcze jeunet). nie wiem, gdzie umieścić alvareza w tym równaniu, prawdopodobnie gdzieś pośrodku, acz z wychyleniami - wiadomo w którą stronę. w porównaniu z Obcy Ziemia to jak niebo i ziemia, jakkolwiek do oryginału podjazdu nie ma. tych emocji płynących z pierwszego seansu pierwszego filmu już się w tym życiu odtworzyć nie da.