Pewnie będę się powtarzał, ale niedawno odświerzyłem sobie ten film i czuję potrzebę, by napisć, że "Alien" anno domoni 1979 to jednak jest arcydzieło. Nie mam zamiaru wdawać się w kłótnie, czy to bardziej horror, czy s/f (swoją drogą bardzo mało filmów autentycznie wpisuje się w gatunek science-fiction), jednak sposób prowadzenie tej prościutkiej fabuły cały czas budzi podziw.
Aby jednak to dostrzec, trzeba zapomnieć, że po "Alienie" pojawiły się kolejne części a Ellen Ripley stała sie pierwszoplanową bohaterką. Nie chcę się wdawać w rozwlekłe analizy dotyczące prac kamery, scenografii oraz licznych aluzji seksualno-prokreacyjnych sprytnie przemyconych w filmie, chcę za to zwrócić uwagę na jedną rzecz: spróbujcie wczuć się w rolę widza oglądającego ten film w 1979 roku, widza, który zupełnie nie ma pojęcia, jak wygląda Obcy, jak się zachowuje, jak się rozmnaża, widza, który odbiera film Scotta bez żadnych uprzedzeń i znajomości dalszych części.
Taaak - dla takiego widza sens "Obcego" musiał być traumatycznym przeżyciem. Scott w przepięknym stylu przeskoczył z poetyki s/f w najczystszy horror, bo "Alien' to nic innego jak klasyczna gotycka historia grozy przeniesiona w konwencję filmu fantastyczno-naukowego. A słynna scena podczas wpsólnego posiłku mieści się w moim prywatnym rankingu najlepszych scen grozy na zaszczytnym pierwszym miejscu.
Wspaniałe kino, i choć niektóre elementy scenografii mogą dzisiejszego widza śmieszyć to i tak będzie to nadal jedna z bardziej sugestywnych scenografii w historii kina, a sam film jedną z bardziej sugestywnych opowieści grozy. Szkoda, że James Cameron w dalszej części tak strasznie zubozył potencjał tkwiący w tej historii.
Mnie tam bardziej przerażała sekwencja ujęć poszukiwania Jonesa prze Bretta - ta kapiąca woda, szczęk łańcuchów, światło ledwie się przebijające w scenografii, poczucie klaustrofobii i to rozpaczliwe: kici, kici....
Twój komentarz odzwierciedla dokładnie to, co czuję. I niestety dalsze części to już nie to samo...