Temat skierowany przede wszystkim do widzów, odmawiających "Alienowi" wartości i
nazywających go "zwykłym horrorkiem klasy B z potworkiem". Lektura zalecana także fanom
gatunku, kontynuacji i podróbek "Aliena", by przekonać się, dlaczego jest on niedoścignionym
wzorem.
Omawiając zawartość merytoryczną filmu, pomijam kwestie poruszone zdawkowo, między
wierszami. Powstały liczne arcydzieła kina o tematyce:
- mroczne tajemnice Kosmosu ("2001: Odyseja kosmiczna")
- zagrożenia czyhające na ludzi, desperacko próbujących zarobić na życie ("Cena strachu")
- fatalistyczna wizja świata, rządzonego przez bezwzględne korporacje i bezkarnych oligarchów
(czarne kryminały np. "Chinatown" i w ogóle kino lat 70-tych)
itd.
Należy się skupić na istocie filmu, którą jest niewątpliwie walka ze wspomnianym "potworkiem".
Co zatem wyróżnia "Aliena" spośród dziesiątków slasherów i przygodówek o walce ludzi z
kosmitami? Pewnie wiele aspektów, takich jak aktorstwo czy klimat. A pośród nich najważniejsza
w ostatecznym rozrachunku dzieła filmowego: scenariusz i jego przerażająca logika.
Pierwsze 30 minut przed jakimkolwiek rozwinięciem akcji, oraz następne 20 niepokojącego
oczekiwania, co się stanie z Kanem jest kluczowe. Ten pozorny spokój, nazywany przez
współczesnych widzów "nuda, nic się nie dzieje", to okazja dla reżysera na skrupulatne
nakreślenie fabuły i postaci. Można powiedzieć, że z precyzją niespotykaną we współczesnym
kinie, Scott ustawia ładunki, które później logicznie eksplodują. Bohaterowie "Aliena" wydają się
zwykłymi ludźmi, z którymi łatwo możemy się utożsamiać. Posiadają jednak cechy dominujące,
które będą miały decydujący wpływ na rozwój fabuły. Warto się temu przyjrzeć.
KANE (John Hurt) - na ekranie długo nie pożył, ale za to jak intensywnie :) Taka jest w zasadzie
charakterystyka tej postaci: ciekawość świata. Symbolicznie Kane pierwszy budzi się z
hibernacji, a także pierwszy zgłasza się do ekipy zwiadowczej (co jest skwitowane sugestywnym
komentarzem "No jasne"). Dzięki takiemu rysunkowi postaci, łatwiej nam zaakceptować to
nieodpowiedzialne zachowanie przy spotkaniu z obcą formą życia, które w konsekwencji prowadzi
do jednego z najsłynniejszych zwrotów akcji w historii kina. (Uświadomienie sobie takich
drobnostek jest ważne, szczególnie w kontekście analogicznej, a bezsensownej sceny w
"Prometeuszu").
DALLAS (Tom Skerritt) - czyli przywódca z nominacji i pozornie nasz główny bohater (bo kto inny
ma nim być). Tym bardziej, że "Alien" był swoistą odpowiedzią wytwórni Fox na sukces
"Gwiezdnych Wojen". Tym samym Dallas jest swego rodzaju odpowiednikiem Hana Solo. Mniej
komiksowym, bardziej ludzkim, ale jednak. O ile w filmie Lucasa niefrasobliwość kapitana Solo co
najwyżej mnożyła przygody, które i tak dobrze się kończyły, to już film Scotta taki wesołkowaty
nie jest. Dallas nie był może złym przywódcą, ale jedna pomyłka, jedna błędna decyzja
sprowadziła śmiertelne niebezpieczeństwo na całą załogę. Niezależnie od intencji Dallasa, czy
chciał ratować Kane'a czy własną skórę, zachował się nieodpowiedzialnie. Jego śmierć była może
honorowa, ale w pewnym sensie "zasłużona".
BRETT (Harry Dean Stanton) - o jego charakterze ciężko coś powiedzieć właśnie dlatego, że jest
dość "nijaki". Wiecznie w duecie z bardziej wyrazistym Parkerem. Jedno co wiemy na temat
Bretta, to że jest uległy, wiecznie przytakuje. Konsekwencją tego jest scena, w której godzi się
samotnie poszukać kota. Jej finał jest znany. Brett poszedł na pierwszy ogień, bo trudno się było
spodziewać, by taki osobnik mógł przetrwać.
PARKER (Yaphet Kotto) - bezczelny, porywczy osiłek. Nie boi się domagać pieniędzy, które mu
się nie należą. Jego wściekłość na tajemniczą bestię narasta z każdym jej atakiem. Kto inny
mógłby się rzucić na ksenomorfa z gołymi rękami?
LAMBERT (Veronica Cartwright) - nie potrzeba geniusza, by odgadnąć, że Lambert to najbardziej
bojaźliwa z załogi "Nostromo". Delikatnie mówiąc, nie jest zachwycona, gdy zostaje wybrana do
ekipy zwiadowczej. Wraz z rozwojem wydarzeń jej entuzjazm nie wzrasta. Trudno się dziwić, że
przy spotkaniu twarzą w... twarz z monstrum, Lambert panikuje i drętwieje ze strachu. Co
zaskakujące, wielu widzów ma pretensje o zachowanie Lambert, choć przecież wydaje się ono
niezwykle ludzkie. No, ale tak to już jest, że oczekujemy nieuzasadnionego heroizmu od
filmowych bohaterów.
Trochę osobno musi być potraktowany ASH (Ian Holm). Jego konsekwentne działanie na korzyść
ksenomorfa, podejrzane zachowania (obserwowanie Kane'a po przebudzeniu, uśmieszek po
śmierci Dallasa), konflikt z Ripley - to wszystko nabiera sensu, gdy wychodzi na jaw prawda. Ash
jest robotem wysłany przez korporację, by chronić "broń biologiczną". Mamy więc przedsmak
"Terminatora" - maszyna w ciele człowieka zostaje wysłana jako doskonała wtyczka i ewentualny
zabójca. Kluczowa jest oczywiście scena, w której zdemolowany Ash powraca na chwilę. Ash
podziwia ksenomorfa za brak hamulców moralnych, zdolność przystosowania. W pewnym sensie
Ash jest czymś między człowiekiem i ksenomorfem.
Wreszcie RIPLEY (Sigourney Weaver), najważniejsza postać filmu. Z początku niepozorna, w
cieniu męskiej części załogi, nic nie wskazuje, by miała się wysunąc na pierwszy plan. Jednak
Ripley posiada cechy charakteru, których nie mieli pozostali członkowie załogi "Nostromo". Jest
rozważna, opanowana, konsekwentnie próbuje zapobiec łamaniu zasad bezpieczeństwa, jako
jedyna podważa kompetencje Asha. Na przestrzeni filmu dojrzewa do objęcia dowodzenia, ale nie
jest w stanie uchronić kolegów od zgubnych skutków ich postępowania. Jest zatem dość
logiczne, że jedynie Ripley przeżyła, pokonała ksenomorfa i wraca do domu (happyend? Gdzie
wraca? Na Ziemię, do korporacji, która ją wysłała na pewną śmierć?)
Uff... Starczy tej grafomańskiej pisaniny. Gratuluję tym, którzy przebrnęli. Aczkolwiek uważam, że
warto zdawać sobie sprawę z tego precyzyjnego studium zachowań w "Alienie". Szczególnie w
kontekście wspomnianego już "Prometeusza", który okazał się scenariuszowym
nieporozumieniem.
Nie ma co dużo mówić, popieram jak najbardziej :) Dzięki za wysiłek napisanie tego :)
"Temat skierowany przede wszystkim do widzów, odmawiających "Alienowi" wartości i
nazywających go "zwykłym horrorkiem klasy B z potworkiem"."
Oooo To ja w takim razie nie czytam...hehe. A tak na poważnie to ciekawy tekst :) fajnie, że są na tym forum tacy użytkownicy.
pozdrawiam
Nie wnikałem w szczegółu, ponieważ nie uważam Obcego za "zwykły horrorek klasy B" :). Przecież to perełka w historii kinematografii, film ponadczasowy, który zmienił sposób patrzenia na filmy. Drugiego takiego filmu nie było, ale do poziomu Obcego najbardziej dosięga (czy nawet równa, ale nie jestem pewien- temat do dyskusji) Coś i Predator. Scott stworzył coś niesamowitego, zamienił bardzo oklepany, tani, film niższego rzędu w coś pięknego i za to zasługuje na uznanie. Prometeusz nie może się równać Obcym i Łowcą Androidów, ale osobiście uważam go za bardzo dobry film, zwłaszcza w wersji Giftbearer którą polecam, jeżeli Cię scenariusz zawiódł.
Zwrócę jeszcze uwagę na przedostatnie zdanie o Ashu : "Ash podziwia ksenomorfa za brak hamulców moralnych, zdolność przystosowania". Cóż, po przeczytaniu "Wiedzy Radosnej" Nietzschego jestem trochę pieprznięty na punkcie jego filozofii, więc to może tłumaczy moją reakcję, ale w jakiś sposób mam wrażenie, że to jest dokładnie to samo, co koncept nietzcheańskiego nadczłowieka. Niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę, ale słowa Asha na temat ksenomorfa brzmią dla mnie niezwykle podobnie do tego, co Frycek wygadywał na temat Übermenscha. Brak słabości ludzkich, umiejętność przystosowania się do każdej sytuacji itd... Czy tylko mi się tak kojarzyło w czasie filmu?