Zapowiadał się świetnie, ale można było się spodziewać, że oczekiwaniom nie sprosta i tak się stało. Bardzo to smutne, ale już nie pierwszy raz zdarza się to w historii kina. Sam poczatek trzyma nawet w napięciu, gdyż wciąż niecierpliwie oczekujemy na to, co zaserwuje nam reżyser, ale pod koniec filmu akcja kompletnie siada. Nie będę zdradzał za dużo, ale sprzymierzenie się Lex (Lathan, która zresztą zupełnie nie pasuje w tym filmie) z predatorem to absolutny śmiech na sali. Wygląda to niezwykle komicznie, gdy wydaje się, iż powstaje pomiędzy nimi coś w rodzaju wątku miłosnego z tanich melodramatów (zgroza!). No i jeszcze szybka śmierć Ross (aktorki nazwiska nie znam) jest po prostu zamordowaniem najciekawiej zapowiadającej się postaci (rewelacyjny dialog na samym poczatku - odp. na pytanie po co bierze ze sobą na wyprawę pistolet). A na dodatek po cholerę ten film dzieje się w roku 2004? Nie pamiętam z gry lub serii Obcego, aby dział się w teraźniejszości, lecz w dalekiej przyszłości. Widać scenarzyście nie chciało się wysilać i tworzyć odległego w latach świata, a to zabija ten film. Aż dziw bierze, że dzieła tak przeciętnego dokonał Anderson - specjalista w swoim gatunku, który powoli zaczął robić coraz lepze filmy (Ukryty wymiar był niezły w jego wykonaniu, a nawet Resident evil trzymał się w miarę). Ogólnie - można się było spodziewać się czegoś tak kiepskiego (spodziewałem sie nawet większego dramatu), choć każdy liczył na miła niespodziankę. Ta nie nastąpiła, więc lepiej chyba pograć w grę :(