„Obecność 4: Ostatnie namaszczenie” miała być wielkim powrotem do korzeni, mrocznym, klimatycznym horrorem, który przypomni widzom, dlaczego ta seria przez lata wyznaczała standardy współczesnego kina grozy. Niestety, najnowsza odsłona jest smutnym dowodem na to, że nawet najlepsze marki mogą się wypalić. Film wygląda jak produkt powstały z obowiązku, pozbawiony pasji, napięcia i świeżych pomysłów.
Fabuła opiera się na do bólu znanym schemacie, egzorcyzm, który odsłania coś większego i groźniejszego niż zwykłe opętanie. Problem w tym, że twórcy nie potrafią zbudować wokół tego intrygującej historii. Akcja toczy się ospale, kolejne wydarzenia są do przewidzenia, a budowanie grozy sprowadza się do zestawu tanich sztuczek, które w kinie grozy widzieliśmy już dziesiątki razy.
Warrenowie, którzy kiedyś byli sercem i duszą serii, tym razem zostali sprowadzeni do funkcji fabularnych pionków. Ich relacja nie ma już emocjonalnej siły, a ich decyzje często wydają się nielogiczne. Zabrakło tego, co zawsze wyróżniało „Obecność”, ludzkiego wymiaru historii i poczucia, że stawką jest coś więcej niż tylko kolejna konfrontacja z demonem.
Pod względem technicznym film prezentuje się dobrze, zdjęcia, scenografia i muzyka trzymają wysoki poziom, a atmosfera miejscami potrafi zbudować napięcie. Ale to za mało, by uratować całość. Finał, który miał być spektakularnym zwieńczeniem serii, okazuje się przewidywalny i pozbawiony emocji, a zakończenie bardziej rozczarowuje niż satysfakcjonuje.
„Ostatnie namaszczenie” to zmęczony film, który pokazuje, że seria „Obecność” powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia. Zamiast intensywnego, pełnego napięcia horroru dostajemy odtwórczy i nijaki produkt, który trudno traktować jako godne zakończenie cyklu.
3/10 , zmarnowany potencjał, powtarzalność i brak emocji ,seria kończy się w cieniu swojej dawnej świetności.