Największy problem „Obsesji” jest taki, że film ten nie powstał jakieś 20 lat temu. W obecnych czasach, gdy dawno wszyscy widzieli już "Fatalne zauroczenie", "Nagi instynkt", „System”, czy inne tego typu obrazy (w których nieprawdopodobnie zła kobieta wykorzystując swoje wdzięki, najpierw uwodzi niewinnego mężczyznę, by później zrujnować życie mu i często też jego rodzinie), taki film jak "Obsesja" jest produkcją niezmiernie wtórną i prawdę powiedziawszy kompletnie niepotrzebną. Zastanawiam się kto zgodził się na kręcenie tej sztywnej i nudnej powtórki z rozrywki, a jedyne wytłumaczenie jakie mi przychodzi do głowy jest takie, że nakręcono ją po to tylko, by Beyonce miała w czym grać…
Obraz Shilla nie jest co prawda tragiczny - no może prócz przeszarżowanej końcówki, której do szczęścia brakuje jedynie odrobiny kisielu - ale jest niestety niezmiernie schematyczny i nawet nie próbuje za bardzo odchodzić od reguł wyznaczonych przez poprzedników. Chyba jedyną nowością - która niestety nie została należycie i do końca wykorzystana - jest to iż główny pokrzywdzony, czyli Idris Elba grający Dereka, jest od samego początku, aż do końca czysty jak łza i stara się jak ognia unikać dybiącej na niego Lisy, która jednak i tak wciąga go w swoją grę. Pomysł może i niezły ale dało się z niego o wiele więcej wycisnąć. Największym minusem tej produkcji jest natomiast główny czarny charakter, grany przez znaną z „Herosów” Ali Larter, która jest tak przerysowana, że w pewnym momencie staje się niezamierzoną parodią famme fatale. Nie ma w niej ani odrobiny tajemniczości, ani niezwykłej diaboliczności, o czarze jaki miały kilkanaście lat temu Demi Moore, czy Sharon Stone grając tego typu role, nawet nie wspominając. Jej bohaterka wypada przy nich po prostu blado.
Choć film Shilla nie jest długi - trwa nieco ponad półtorej godziny - to jednak ciągnie się niemiłosiernie i wyraźnie reżyser nie wie kiedyś go zakończyć, bo spokojnych zwolnień jest tu zdecydowanie za dużo, a zaczynają sie już w połowie seansu. Początek jest przesłodzony, końcówka przewidywalna, a ‘najlepsze’ są momenty w których reżyser zapożycza niektóre sceny z innych obrazów. Mamy tu i przelatujące nad otoczeniem palce rodem z „Gladiatora”, jak i upór i niezniszczalność znaną z „Terminatora”. W pewnym momencie miałem wrażenie, że oglądam najnowszy film z cyklu "Scary movie" wyśmiewający się z kolejnych produkcji. Szczerze pochwalić w „Obsesji” można jedynie muzykę Jamesa Dooleya, która towarzyszy nam przez cały seans i próbuje jakoś budować napięcie tej opowieści. Strata czasu.
4/10