Przez pierwsze 30 minut "Obywatel roku" jest sztampą do której przyzwyczaili nas już wszyscy możliwi naśladowcy Tarantino. Wyróżniają go wtedy jedynie rewelacyjne zdjęcia. Bo cóż nowatorskiego w opowieści o zemście szarego obywatela? Rzec by można nic.
A jednak Hans Petter Moland rozwijając tą historię udowadnia, że ma pomysł na siebie. Mroczny film sensacyjny gdy tylko zmienia się w czarną komedię robi piorunujące wrażenie. Dostajemy przemyślaną reakcję łańcuchową zdarzeń popychającą akcję do przodu. Na drugim planie nie brakuje wątków, które jeszcze bardziej ubarwiają "Obywatela roku". Mowa tu choćby o społecznych obserwacjach bohaterów na temat Norwegii albo specyficznej wersji "Romeo i Julii" w postaci romansu dwójki gangsterów z różnych stron barykady.
Stellan Skarsgård jest jak zwykle świetny w swojej roli. Na długo zapamiętam choćby jego powrót do domu po zabiciu dilera narkotyków, gdy zadowolona mina rzednie mu na widok żony pogrążonej w depresji. To jak pokazał nagłą zmianę emocji godne było owacji. Niby szczegół, a zapada w pamięć.
Polecam. Jeden z lepszych filmów tego roku.