Powinni zabrać ze sobą trójkę jeńców do najbliższego miejsca, z którego można było się połączyć z bazą. Gdy przylecieliby po nich, dopiero wówczas można było ich wypuścić.
Proste jak drut.
Gdyby jeńcy nie chcieli iść nawet pod groźbą śmierci no to nie ma wyjścia - kula w łeb.
Kto jednak by nie szedł z lufą na plecach?
Aha czyli mieli prowadzić na muszce trzech jeńców na szczyt najwyższej góry w okolicy? Mieliby bardzo niskie tempo marszu, straciliby mnóstwo czasu (automatycznie misja zakończyłaby się niepowodzeniem), ryzykowaliby znacznie większą szansę wykrycia przez patrole talibów i jeńcy mieliby szanse uciec, wszak poruszali się na stromych zboczach duzo sprawniej niż SEALS, którzy jednak mieliby duże opory przed strzelaniem w plecy pastuchom.
Oni uznali - słusznie - że misja jest już bez sensu, i jedyne, co mogą zrobić, to jak najszybciej uciec. Ale nie docenili afgańskich górali.
A strzelanie to jeńców też nie wchodziło w rachubę, bo nie chcieli mieć krwi potencjalnie niewinnych ludzi na rękach.
Moim zdaniem każde rozwiązanie wiązałoby się z dużym ryzykiem i mogli liczyć tylko na łut szczęścia, że w końcu uda się wezwać posiłki. I w sumie tak zrobili...
Przecież misja zakończyła się niepowodzeniem już w momencie spotkania pastuchów. Pozostawała więc tylko kwestia bezpiecznego powrotu.
Opcja którą wybrali była fatalna.
Prowadzenie na muszce trojga jeńców czy ewentualne (pewnie mało prawdopodobne) spotkanie patrolu talibów to nic przy PEWNYM pojawieniu się 200 wojaków wiedzących dokładnie, że mają do czynienia tylko z czwórką amerykanów.
Mogli nawet jeszcze bezpieczniejszy wariant wybrać. Związać starego i młodego pastucha, a ze sobą zabrać tylko dzieciaka i wypuścić go dopiero gdy będą już bezpieczni. Dzieciak zawiadamia wioskę i uwalnia związanych. Amerykanie bezpiecznie odlatują.