No cóż, obejrzałem i mam nadzieję jak najszybciej zapomnieć. Epizod Wiktora Zborowskiego uratował całość, bo inaczej ciężko by było. Powstała jakaś dziwna moda na to, aby w polskich komediach robić głupkowato uśmiechających się bohaterów, którzy swoją głupkowatością insynuują nam kiedy widownia ma się śmiać. Niestety, głupkowatość niszczy to wszystko, przez co serwowany "hómor" staje się żenujący. Co gorsze, towarzystwo stara nam się wmówić, że lepszego rodzaju "hómoru" nie ma. Nie chodzi tu o to, że nie lubię luźnego humoru, kiedy to nie trzeba się zbyt wiele zastanawiać nad sensem śmieszności sceny. Po prostu nie lubię, kiedy coś, co nie jest śmieszne przedstawiane jest w sposób odbiegający od śmieszności a ocierający o żałosność. Autorzy filmu właśnie w ten sposób chcą nas rozbawić. Nie polecam, trzymajcie się z daleka od tego "dzieła".