nie przepadam za tzw. horrorami, bo kojarzą mi się ze straszeniem na siłę. tutaj takiego straszenia był przesyt. do tego stopnia, że film budził raczej politowanie i uśmiechy na twarzach. na szczęście sala to doceniła i dało się słyszeć co jakiś czas wybuchy śmiechu. a było się z czego pośmiać. czego tu nie było. ganianie się po pokojach a'la scooby doo. melodramatyczna telenowela o powrocie syna marnotrawnego (te jego miny), magiczne słuchawki od telefonu +20 do ogłuszania blondynek, polskie akcenty ('źle się czujesz? walnij lufę!'). rozczarowałem się tylko tym, że nie było happy endu. tak bardzo liczyłem, że na koniec mąż zechce jednak przytulić główną bohaterkę. zawiodłem się :(