Sean Ellis (twórca świetnego „Cashback”) miał chyba spore ambicje, których spełnić się nie udało. No chyba, że postanowił zadrwić i oszukać widza – w tym przypadku nie mam wątpliwości, że cel osiągnął.
Bo to co zaczyna się jak intrygujący thriller o chorobie psychicznej przekształca się w tandetny horror z chwytami rodem z taniego filmu grozy. Skleja więc Ellis te swoje kolejne atrakcje, ale absolutnie nic z nich nie wynika. Kolejne senne fantasmagorie, czy koszmary na jawie pojawiają się i znikają, a koniec końców okazują się być tylko efekciarskimi chwytami pod publiczkę.
Bo gdy spodziewasz się prawdziwie drapieżnego filmu o rozpadzie ludzkiej psychiki, otrzymujesz niemrawą wariację na temat „Inwazji porywaczy ciał”. Ja tego nie kupuję…
Moja ocena - 3/10
Napisałeś nie o filmie tylko o swoich oczekiwaniach względem niego... Gdybyś od początku wiedział, że oglądasz thriller bez wątka z chorobą psychiczną to co byś zrobił? Nie obejrzał byś filmu w ogóle? Dał byś wyższą ocenę? A może dalej film dostałby 3 punkty?
Jak dla mnie to pomysł na film dobry, realizacja kiepska. Miałam wrażenie, że połowa filmu składa się retrospekcji. Strasznie męczące było oglądanie tych samych scen po kilka razy i jakoś wybijało mnie z rytmu. A no i zgadzam się, że w kilku momentach scenariusz zalatywał kinem grozy klasy "b".