Przewidywalny? Banalny? Tak, i to do bólu. Neil Jordan tym razem specjalnie się nie wysilił, serwując nam sielankową historię młodej pary planującej ślub, której losy błyskawicznie przybierają tragiczny obrót podczas jednego spaceru po Central Parku. Erice udaje się cudem przeżyć, ale zmienia się nie do poznania. Szybko zaopatruje się w broń i wymierza sprawiedliwość nowojorskim złoczyńcom, mając nadzieję, że w końcu trafi na zabójców swojego narzeczonego. Jakie jest zakończenie, każdy może się domyślić. Jest to wyjątkowo dosłowne studium zemsty, pozbawione jakiejkolwiek głębi, ale… ogląda się nadzwyczaj dobrze. Choćby nie wiem jak sarkastycznie to zabrzmiało, taki Mściciel w spódnicy przydałby się i na naszych ulicach. Erica wyciąga pukawkę, mózgi rozpryskują się po szybach, a my możemy przez chwilkę się rozmarzyć, że ktoś wieczorową porą zaprowadza porządek u nas, w ciemnych zaułkach.