Świetne kino gangsterskie, ale miejsce w "Top 10 najlepszych filmów" czy to na Filmwebie czy na IMDB to moim skromnym zdaniem gruba przesada. Przeszkadza trochę rwana narracja i - jak przypuszczam - skróty, które zostały poczynione wobec książkowego pierwowzoru. Poszczególne "rozdziały" są oderwane od siebie i nie za bardzo chcą się zejść w jedną całość, pomimo tego, że przez film przewija się niby jeden główny wątek.
Weźmy na przykład scenę w Las Vegas i poprzedzającą ją scenę gangsterskiej narady - jest ona oczywiście ważna z punktu widzenia rozwoju postaci Michaela Corleone, ale o co chodziło z tymi "przenosinami" do Las Vegas? Dlaczego niby w Nowym Jorku zaczynał im się palić grunt pod nogami? Przecież dwie sceny wcześniej został zawarty pokój z resztą gangów. Tego wszystkiego się nie dowiadujemy. I proszę mi tutaj nie zamieszczać odpowiedzi na powyższe retoryczne pytania, bo ja tylko opisuję moje uczucia, które towarzyszyły mi podczas seansu. A wrażenie miałem takie, jakbym oglądał pokaz slajdów. Pięknych slajdów, będących dziełem genialnego fotografa, jednak oderwanych od siebie i nie układających się w spójną historię.
Moim zdaniem chociażby "Goodfellas" jest dużo lepszym filmem. A porównania są jak najbardziej uzasadnione, bo oba obrazy są w sumie bardzo podobne.