Ostatnio odświerzyłem sobie "Ojca chrzestnego". Ku zdziwieniu dostrzegłem, że już nie pasjonuje mnie jak kiedyś. Dialogi, w których mafiozi rozmawiaja niczym biznesmeni rażą nieco teatralnościa. ale chyba nie fabuła sama w sobie jest najwazniejszym atutem tego filmu, decydujacym o jego ponadczasowości. Historia syna, który mimowolnie zaczyna podążać śladami ojca ma w sobie siłe i pierwotność mitu. "Ojcieć chrzestny" posiada siłę antycznej tragedii, i może konkurować z "Antygoną" lub "Królem Edypem".
A jak jeszcze pobawimy się w konteksty religijne, i odczytamy postać Vito Corleone jako symbol starotestamentowego Boga, to relacje pomiędzy nim a Michaelem corleone zaczynają robić sie jeszcze ciekawsze.
"Ojciec chrzestny" nigdy się nie zestarzeje, gdyz pod maska historii rodziny mafijnej, opowiada o rzeczach, których doświadcza każdy z nas, i za 100 lat też będzie ich doświadczać.
zgadzam się zgadzam, ale... kurczę, może jestem młoda i głupia, ale mogli to skrócić chociaż o 20-30 minut ;] męczyłam się już trochę pod koniec, mimo, że jest to naprawdę dobry film
A ja chciałem, żeby trwał jeszcze dłużej. Najbardziej wzruszały mnie wspomnienia z młodości Michaela Corleone w części trzeciej- zrobili to perfekcyjnie aż w sercu ściskało..
Dokłaadnie jeszcze nigdy żaden film nie mina i tak szybko.
Coś pięknego, na koniec 3 części aż przeszły mnie ciarki ...