"Ojciec chrzestny" nie jest słabym filmem. Jest całkiem niezłym. Byłby przeciętnym, gdyby nie Brando. Bo fabuła tego rzekomo arcydzieła spłaszczona została praktycznie do dwóch zasad: "zemsta to honor i interesy" oraz... "kto pierwszy ten lepszy". Szkoda. Jednak jeśli film rozpocznie się o normalnej porze to bez problemu ogląda się go w całości i przyjemnie.
W porównaniu do np. innego klasyka kina gangsterskiego "Dawno temu w Ameryce" brakuje tu głębokich i silnie zaakcentowanych wątków interpersonalnych. Bo przecież życie gangstera to nie jest tylko "łubu-dubu". Tematyka wyrównywania rachunków też nie powala na kolana - zemsta lepiej smakuje w choćby "Kill Billu", który jest pastiszem. Klimat jest ok, ale pod tym względem film nie osiąga poziomu niektórych filmów sensacyjnych nie mówiąc już o "Ptakach ciernistych krzewów". Muzyka i zdjęcia są świetne, ale przecież większość z nas wymieni masę lepszych pod tym względem tytułów. Film jest dobry, godny polecenia ale o arcydziele nie ma mowy.