Ojciec chrzestny

The Godfather
1972
8,6 575 tys. ocen
8,6 10 1 574575
9,1 75 krytyków
Ojciec chrzestny
powrót do forum filmu Ojciec chrzestny

Książki a filmy

ocenił(a) film na 9

Długo zastanawiałem się czy to będzie dobre miejsce na ten temat, ale uważam, że za umiejscowienie mej wypowiedzi tutaj nie zostanę zlinczowany (choć do „Ojca…” będę głównie nawiązywał).

==================WYPOWIEDŹ ZAWIERA SPOILERY========================

W tym temacie chciałbym poruszyć trochę inny filmowy aspekt, czyli książkowe adaptacje filmowe, do których również zalicza się „Ojciec Chrzestny”. Niestety będzie to wypowiedź skierowana bardziej do osób, które prócz obejrzenia ekranizacji czytały książkowe pierwowzory przytaczanych tytułów.

Wiem, że ktoś już czytający początek tematu powinien dojść do wniosku, że to nie ma sensu. Bo przecież ekranizacja danej książki to nadal film stworzony przez daną osobę (reżysera), więc nie musi trzymać się dokładnie pierwowzoru. Oczywiście trzeba o tym pamiętać, jednakże ja chciałbym poruszyć inną sprawę.

Będę skupiał się tu głównie na 3 bardzo znanych obrazach: „Ojcu Chrzestnym”, „Skazanych na Shawshank” oraz „Locie nad kukułczym gniazdem”. Wszystkie te filmy jak wiadomo nakręcone zostały n/p książek. Wszystkie książki zostały przeze mnie przeczytane (przed obejrzeniem ekranizacji) i muszę stwierdzić jedno – te 3 filmy to naprawdę dobre obrazy, jednak książki to jeszcze lepsze (arcy)dzieła. Oczywiście uważam, że ich miejsce w filmwebowej Top 100 jest bardzo zasłużone (no może prócz „Ojca…” – ja na pierwsze miejsce wsadziłbym coś innego, ale to już całkiem inna sprawa, której tutaj nie chcę poruszać), jednak chyba wiele osób zapomina, że najpierw były jakże wspaniałe książki.

Jest to forum „Ojca Chrzestnego”, więc zacznę od niego. Film jak dla mnie zasługuje na wszelkie pochwały, nagrody etc. Jest to naprawdę wspaniały obraz – począwszy od opowiedzianej historii, po aktorstwo czy muzykę. Jednak jak już wspomniałem najpierw dane mi było przeczytać książkę. Jak dla mnie dopiero po zapoznaniu się z pierwowzorem tego filmu można zauważyć prawdziwy kunszt tej historii. Książka jest jak dla mnie naprawdę wspaniała. Właśnie to, co mnie w niej urzekło nie mogło być ukazane w filmie – mnogość wątków. Na samym początku nie pojawiają się (jakże wspaniałe w filmie) słowa „I believ in America” (czy coś podobnego – wybaczcie, jeśli się pomyliłem), jednak najpierw czytamy krótkie, potrójne wprowadzenie – historie Bonasery, Johnego Fontanea oraz piekarza Nazorine. Dopiero później pojawia się pamiętne wesele. Ale również i później mamy do czynienia z naprawdę rozbudowanym wątkiem Johnego, kochanki Santina, Lucy czy choćby z dość ciekawą historyjką o Luce Brasim. Jednak, co najważniejsze – wcale się w tym nie gubimy. Dostajemy historię naprawdę rozbudowaną, ale wcale nienużącą. Wszystkie wątki przeplatają się wręcz idealnie, co czyni tę powieść jeszcze oryginalniejszą. Czytam również w niej opis śmierci Fabrizza (chociaż scena ta pojawiła się z tego co wiem w wersji reżyserskiej filmu). Do tego właśnie z książki poznajemy historię przybycia Vita do Ameryki – historię wzruszającą, ale i krwawą (wręcz przepięknie ukazaną w II części filmowego „Ojca Chrzestnego”). Co ciekawe nawet najbardziej ekscytujące filmowe sceny, w książce również są emocjonujące. Jak dla mnie pojawia się również i inna ważna rzecz – zakończenie – inne niż w filmie (choć i tak końcowa scena i mina Keaton są wspaniałe). Oczywiście nie zmienia ono diametralnie fabuły, ale w filmie chyba nie dało się go ukazać <<SPOLER KSIĄŻKOWY>>(chodzi mi oczywiście o ostatnie zdanie książki – „Kay (…) z głębokim, niezłomnym pragnieniem wiary (…) odmówiła modlitwę za duszę Michaela Corleone.”). <<SPOLER KSIĄŻKOWY>>.
To zdanie wspaniale kończy książkę i pokazuje całą głębię powieści. Oczywiście jest swego rodzaju nawiązaniem do innej podobnej sytuacji. I w tym momencie naprawdę dużo tracą Ci, którzy książki nie czytali – jak dla mnie wątek modlitwy za własnych mężów pokazuje kolejny rodzaj całej mafijne hierarchii i wiary w to, że robi się dobrze (może teraz trochę przegiąłem no, ale cóż – ja tak to rozumiem:)).
Książka Mario Puzo to jak dla mnie już klasyka literatury i muszę przyznać jedno – jest jeszcze lepsza od filmu, więc piszę – jeśli uważasz, że film jest niesamowity to wyobraź sobie, że książka jest jeszcze lepsza (właśnie takie jest moje zdanie).

I tutaj muszę zadać pytanie (i pokazać, do czego właściwie zmierzam) – dlaczego książki w wielu przypadkach są lepsze od ekranizacji? A do tego, dlaczego pojawia się coraz więcej ekranizacji? Czy filmowcom już braknie pomysłów (oczywiście wiem jak wiele pojawia się filmów o oryginalnych, nieadaptowanych scenariuszach)? Do tego nie chodzi mi tylko o ekranizacje książek – cały czas słyszy się o kręceniu filmów n/p komiksów, bajek/anime, pełnometrażowych seriali czy biografii. Czy najlepsze historie pisze samo życie (tudzież żeby stworzyć dobry film potrzeba się na czymś oprzeć – patrz CHOCIAŻBY ostatnie Oscary)?

Mówiłem, że nawiąże również do „Skazanych…” i „Lotu…”. Oba filmy naprawdę bardzo dobre, jednak dla mnie posiadają jeszcze lepsze pierwowzory. Opowiadanie Kinga (choć bardzo dobrze odwzorowana w filmie) nie ma np.: happyendowego zakończenia (scena na plaży) – jest więc w niej zawieszenie akcji – nie wiemy czy dosłownie wszystko dobrze się ułożyło. Kończy się tylko 4 zdaniami Reda rozpoczynającymi się od słów „Mam nadzieję…”. Opowiadanie (należące do zbioru pt: „Cztery pory roku”) ma również podtytuł – „Wiosna nadziei”, co jak dla mnie jest jeszcze większym podkreśleniem znaczenia nadziei w całej historii (czego w filmie nie można ujrzeć i co jest jak dla mnie jego minusem).

„Lot nad kukułczym gniazdem” Kesey’a też różni się od ekranizacji chociażby sposobem narracji – w książce głównym bohaterem jest Wódz. Wiem, że w filmie nie udałoby się umieścić jego zwidzeń oraz jego historii (co jest zrozumiałe ze względu na zmienia głównego bohatera), jednak właśnie tego mi zabrakło. Przez całą (dość dziwną) otoczkę zwidów Wodza książka nabiera naprawdę gęstego klimatu – w pewnym momencie trudno rozróżnić, co jest fikcją a co prawdą. Sam również inaczej odebrałem koniec całej historii – w filmie główny bohater przegrywa, a Wodzu po prostu korzysta z dobrej sytuacji do ucieczki. W książce to Wodzu jest głównym wygranym i jego zachowanie jakoś lepiej zdołałem „odczytać” – jeśli można tak powiedzieć.

I tak na koniec pytam – czy to nie przypadek, że czy tu na FilmWebie, czy chociażby na IMDB 2 pierwsze filmy to ekranizacje książek? Czy trudniej jest stworzyć oryginalny scenariusz? I czy ktoś podziela moje zdanie, że te przytoczone ekranizacje są gorsze od książek (nie umniejszając filmom)? (Tak, tak – wiem, że wszystkiego filmie nie można pokazać, że film rządzi się swoimi prawami, itd). Czy to umysł człowieka sprawia, że czytając coś lepiej sobie coś wyobrażamy, „widzimy” dokładnie to, co chcemy ujrzeć?

Mam nadzieję, że moja wypowiedź nie znudziła Was i że zachęcę Was do rozmowy;)

Pozdrawiam:)

ocenił(a) film na 10
Bobasq

Mario Puzo to jeden z pisarzy, których naprawdę lubię czytać. Odrobinkę się tego wstydzę, bo toć to bajarz jest pierwszej wody, ale czyta się to baaardzo fajnie ;P

Nie wiem, czy w ogóle można powiedzieć "wolę książkę od filmu (bądź film od ksiażki)", bo to dwie zupełnie różne formy przekazu. No ale spróbuję: w wypadku "Ojca chrzestnego" wolę film. Lepsza linia fabularna, brak telenowelowych wątków o wielkiej waginie i innych takich pierdółek, które rozbawiały mnie w powieści Mario ;) Mimo wszystko, to świetna książka.

Co do "Lotu..": nie widziałam jeszcze filmu, ale to jedna z najwybitniejszych powieści, jakie dane mi było przeczytać, z genialnym rozwiązaniem narracyjnym, którego w filmie podobno nie zastosowano. Zbieram się cały czas, żeby obejrzeć.. ;)

ocenił(a) film na 9
Bobasq

Skazanych na Shawshank nie czytałem, nie tak dawno miałem natomiast prezentację z polskiego, gdzie odnosiłem się do Mechanicznej pomarańczy, Lotu..., no i Ojca Chrzestnego. Tematem prezentacji, a właściwie jej tezą była "wyższość adaptacji nad literackim oryginałem".
Podmioty wybrałem jeszcze przed ich przeczytaniem, ale jak się później okazało - wiele się nie pomyliłem: Ojciec Chrzestny i Mechaniczna Pomarańcza faktycznie okazały się być lepsze od książki. Gorzej było z Lotem, gdzie wybitna książka wydaje się być lepsza od wybitnego filmu, ale z sytuacji wybrnąłem nadzwyczaj zręcznie.
We wszystkich trzech przypadkach najpierw oglądałem film (i to po kilka razy), później czytałem książkę. Czytając przypominałem sobie kolejne sceny z filmu i miałem gotowy zarys postaci. Mogłem to lepiej skontrastować. W sytuacji odwrotnej, gdzie najpierw czytasz książkę, Twoja wizja może być znacznie inna od interpretacji reżysera i choć podświadomie utrudni Ci to odbiór filmu, niekoniecznie jest jego wadą.
Istotną kwestią jest jeszcze fakt, iż film to dzieło wielotworzywowe, które bezpośrednio odzdziałuje na nasze zmysły. Książka czyni to pośrednio przez naszą wyobraźnię.

ocenił(a) film na 10
Bobasq

100% się zgadzam, filmy są genialne, wspaniałe, niesamowite, ale książki są o wiele, ale to o wiele razy lepsze. Jest to po prostu majstersztyk. Nie wiem jak ludzie mogą mówić (oczywiście nie mówie, że są złe dla relaksu czy z nudy można zawsze przeczytać), że współczesne książki tj. Harry Potter uznawane są za genialne wytwory. Mówią np. że Harry Potter to najlepsza książka fantastyczna, a że Władca Pierścieni to książka do przysłowiowych czterech liter. Ale mówią to osoby, które obejrzały Harrego Pottera, przeczytały go, bo jest modny i obejrzały Władce Pierścieni, bo wszyscy go oglądali. Bardziej im się spodobał Harry w książce i w filmie niż Władca Pierścieni, którego tylko oglądali. Ale nie czytali książki i nie wiedzą, że Władca Pierścieni jak i jego poprzednik - Hobbit to jedne z lepszych książek fantastycznych. Chodzi mi oto, że ludzie oceniają książki nie po nich samych tylko po ich ekranizacjach, które mogą się znacznie się różnić od książkowego pierwowzoru, czego przykładem może być wspomniany Harry Potter.