Czy mam uwierzyć, że 300 metrów pod wodą, kiedy woda już wdziera się do środka łodzi, można ją zatamować? Czy scenarzysta nie wie, jakie to jest ciśnienie? Czy mam uwierzyć, że Niemcy nie mieli żadnej obrony przeciwlotniczej i dali się z zaskoczenia zbombardować w trakcie witania swoich bohaterów? Ojejku, samoloty lecą, ratuj się, kto może! Pierwsza połowa filmu jest niezła, ale te dwa absurdy, które przytoczyłam, dyskwalifikują film. Wiele dziwactw w filmach ujdzie jako "metafory" albo symbole czegośtam, ale taki brak realizmu nie powinien występować w filmach o wojnie.
W filmie naprawiają instalacje hydrauliczne, elektryczne, zawory – to jak najbardziej realistyczne.
Załogi U-Bootów były świetnie przeszkolone technicznie, wielu członków załogi to byli inżynierowie, mechanicy, elektrycy.
Mieli narzędzia i zapasowe części – do pewnego stopnia mogli samodzielnie usunąć awarie, o ile nie doszło do rozerwania kadłuba.
W filmie widać małe przecieki, które próbują uszczelnić – to jest w granicach prawdopodobieństwa.
Ale: na 280 m każde większe uszkodzenie kadłuba ciśnieniowego byłoby natychmiastowe i śmiertelne.
Oznacza to, że scenariusz zakłada, że kadłub nie został przebity, tylko lekko naruszony – co tłumaczy, czemu okręt nie został zmiażdżony.
Jeśli kadłub nie jest przebity, ale zawory balastowe się zacięły lub zasilanie padło – załoga mogła próbować odzyskać kontrolę i wypłynąć.
I choć mało prawdopodobne na tej głębokości, nie jest to całkowicie nierealistyczne.
W rzeczywistości zdarzały się sytuacje, gdzie U-Booty z dużym szczęściem i umiejętnościami załogi wracały z bardzo głębokich awarii.