Film pod KAŻDYM względem gorszy od koreańskiego pierwowzoru, wręcz żenujący momentami. Po co robić kolejny raz to samo tylko gorzej? Czy ten film zarobił jakieś pieniądze? Jedynym mocnym punktem jest genialny Sharlto Copley, który jakoś nie ma szczęścia do filmów ostatnio, po okrutnie słabym Elizjum (gdzie jest jedynym mocnym punktem) trafił na plan tego gniota. Można obejrzeć ale tylko dla Copleya.