Ben Affleck za i przed kamerą, opowiada o ryzykownej akcji, jaką przeprowadziła CIA w celu uratowania szóstki amerykańskich obywateli, uwięzionych w pogrążonym w chaosie Iranie. Do dyspozycji ma pierwszoligową obsadę i prawdziwie "wystrzałowy" materiał na film. Tytułowa operacja nalezy bowiem do najoryginalniejszych i najbardziej dziwacznych, z jakimi zetknęliśmy się czy to na ekranie czy w rzeczywistości. Ta druga często przerasta fikcję, wiemy to nie od dziś. Tak jest i tym razem, choć wydaje mi się, że autor scenariusza nie do końca zaufał tkwiącemu w historii potencjałowi i za wszelką cenę stara się akcję "udramatyzować" i "uatrakcyjnić". Bohaterom rzucane są więc kolejne kłody pod nogi, a z każdej opresji wychodzą dosłownie w ostatniej sekundzie (scena z samolotem była już, jak na mój gust, zwyczajnie przegięta). Szkoda, bo paradoksalnie nie zwiększa to natężenia emocji w filmie, przynajmniej w moim wypadku: z tyłu głowy od razu zapala się ostrzegawcza lampa p.t. "ktoś mi wciska kit". Miejscami "Argo" ma też pewne problemy ze spójnością stylistyczną, choć to akurat przede wszystkim w pierwszej połowie. Affleck reżyserem jednak złym nie jest i zręcznie "pobudza" uwagę widza: jest tu spore napięcie, zwroty akcji (tych akurat odrobinę za dużo) i dobre tempo. To sprawnie zrealizowane kino rozrywkowe, do jakiego przyzwyczaiło nas Hollywood. Złoty Glob dla najlepszego obrazu i wysokie notowania w oscarowych rankingach na zwycięzcę to jednak mimo wszystko przesada. Choć z drugiej strony, w przypadku wygranej zdziwiony raczej nie będę - gusta Akademii potrafią być bardzo zachowawcze.