Film jest naprawdę świetny (czemu już dziś takich nie robią?!), a Dana Carvey - mistrz. Najlepsza była zwłaszcza scena w łazience, gdzie Eddie udawał George'a Busha Sr. (Motyw zaczerpnięty z show Saturday Night Live, ale Carvey naśladuje Busha wprost wybornie).