Ciekawa obsada: Nicolas Cage, Joaquin Phoenix, James Gandolfini, Peter Stormare, Norman Reedus.
To chyba miało być o dochodzeniu w sprawie brutalnego morderstwa - i całego przemysłu zarabiającego na śmierci - które jest bezskuteczne, bo nie ma już dowodów (spalone w trakcie śledztwa). Więc uczciwy detektyw wymierza sam sprawiedliwość.
Trochę za mało jednak wiadomo o martwej dziewczynie, aby usprawiedliwić cztery trupy, które pochłonęła zemsta za jej śmierć. Film tak jest przeładowany przemocą i perwersją, że morderstwo na jej osobie nie działa na widza tak mocno, jak powinno. To, że detektyw skupia się na jednym morderstwie, umniejsza trochę potworność całego procederu, który tak jakby go nie ruszał.
Hmm... A na mnie właśnie największe wrażenie zrobił fakt, że Welles nie był uczciwym, dobrym detektywem. Gdyby na końcu filmu dowody znalazły by się na policji a sprawców zamknięto, wyszedłby z tego kolejny, nieco mocniejszy kryminał. Właśnie dzięki temu, że Welles stracił kontrolę nad tym co robi, że uciekła mu sprzed oczu całość problemu, że jedyne na czym mu w końcu zależało to chłodna, wyrachowana, brutalna zemstwa, stanowi dla mnie o wyjątkowości tego filmu.
Jest taka opowiastka o skorpionie, nie wiem skąd dokładnie się wywodzi. Otóż skorpion prosi żabę o przeniesienie go na drugi brzeg rzeki, żaba odmawia bo boi się ukąszenia. Skorpion przekonuje, że kiedy będą płynąć, będzie zdany tylko na żabę, więc nie może jej zabić. Żaba się zgadza, bierze skorpiona na grzbiet i dokładnie na środku rzeki skorpion kuje. Żaba pyta jeszcze "Czemu?" nim oboje utoną, i pada odpowiedź "Ponieważ jestem skorpionem".
Mniej więcej taki jest dla mnie klimat tego filmu. Bezlitosny, brutalny, autodestrukcyjny. Opowiada o ludziach którzy sami się niszczą bo nie potrafią inaczej. Końcowy monolog Maszyny zwyczajnie zmroził mi krew w żyłach. Nie można było tego filmu zakończyć inaczej, takie rozwiązanie było niezbędne, żeby dopowiedzieć ostatnie kilka zdań 'wyjaśniających' całość. Od czasu "Se7en" nic równie mocnego chyba nie widziałem - a takie catharsis od czasu do czasu się jednak przydaje, dlatego stwierdzam, że jak najbardziej warto było obejrzeć.
Do gry aktorskiej nie mam zastrzeżeń, obok fabuły i muzyki była jedną z najciekawszych stron obrazu. Ogólnie bardzo dobry film.
Dziwi mnie wypowiedź koleżanki. Jak dla mnie, człowieka wychowanego na wszelkich typach przemocy filmowej, chyba jeszcze nigdy w historii nie było większych sukinsynów, którzy bardziej by zasługiwali na śmierć jak autorzy tego snuffa na 8mm taśmie. Gandolfini, Stormare, Chris Bauer oraz nawet gość grający prawnika i milioner (choć to tylko portret na ścianie) stworzyli grupę tak wyrazistych i z pozoru normalnych drani, że powinni dostać oskara w kategorii 'najlepsza grupa psychopatów' ;) A Welles nie wydaję mi się, że mści się za śmierć dziweczyny, on wymierza sprawiedliwość (owszem to jest różnica) i niesamowite jest właśnie to, że nawet zwykły człowiek w obliczu takiego zła musi się przewartościować i uważa, że należy ich zabić. Śmierć dziewczyny odziałowuje silnie - to jest anonimowa ofiara a detektyw poznaję ją bardzo dobrze, w końcu odtwarza jej życie. A w tym półśwatku ubabrał się faktycznie tylko chwilę, ale widać, że zostawił w nim spore zmiany.
No nic w każdym razie film wrył mi się w mózg z ogromnym krzykiem, jest bardzo dobrym obrazem.