nie sądzę, moi drodzy, nie sądzę. Reinhard Heydrich, o którym czytałam książki, którego widziałam zdjęcia i archiwalne filmy nie ma nic wspólnego z postacią graną przez Branagha. nic. tzn. ok, są jakieś tam wskazówki, że to ta sama postać, nie wiem, mundur, blond włosy, wspomniana miłość do muzyki... ale te ruchy, te uśmieszki, ten luz, ten kompletny brak panowania nad zaistniałą sytuacją, to, że pozwala sobie przerywać zdanie... Heydrich powinien, po pierwsze: wyglądać na najbystrzejszą osobę w pokoju, a tak nie jest. Po drugie: za dużo luzu! wszyscy biografowie wspominają zawsze jego nerwowość, urywany sposób mówienia, etc, tu Branagh wygłasza sobie monologi jak z Hamleta. po trzecie: na litość boską, w którym momencie on panuje nad sytuacją? na sali jest kompletny chaos, ludzie krzyczą, a Heydrich siedzi i tylko się na nich pobłażliwie patrzy, no bitch plz. Nie zrozumcie mnie źle, lubię Kennetha, jego "Hamlet" jest moim ukochanym filmem, ale uważam, że tu skiepścił. Zero researchu nt. granej postaci, tylko powielanie kolejnych klisz. Plus jeszcze te wywiady, o tym, jak zniszczyła go ta rola, etc, śmiechu warte. Jestem stu procentowo pewna, że bardziej zniszczyłoby go granie prawdziwego człowieka niż kolejnej kliszy ssmańskiej świni.