Nie sugerowałem się oceną na filmwebie (ostatnio nawet zauważyłem, że filmy z oceną 5-7 są lepsze niż z oceną powyżej 8/10) i dobrze zrobiłem, bo produkcja taka tragiczna nie jest. Film trzyma w napięciu. Nie ma takich tanich chwytów, że nagle coś wyskoczy z boku itp. Są pewne dłużyzny, które budują atmosferę (tak jak w ILS), ale niestety nie zostało to w należyty sposób wykorzystane. Napięcie jest, ale bardziej są to 'skoki napięcia':). Bowiem w dużej mierze gdy już coś zacznie się dziać, to zaraz wszystko wraca do 'normy' jak gdyby nigdy nic, potem znowu top samo. Było to irytujące i na pewno rozczarowywało. Do tego niestety kiepskie zakończenie, choć na początku (podczas drogi do domu dziewczyny) jest mowa o tym, czego jesteśmy świadkami na końcu. Motyw z kamerą - jak już sie go wykorzystuje, to trzeba być konsekwentnym do końca i nie pokazywać już zmontowanych obrazów (jedna scena dzielona drugą sceną. Owszem uzupełniały się, ale traciło to na klimacie). Minusem była też gra tego chłopaka Caleba, która porażała sztucznością. Jednak największym minusem sa sceny opętania. Był cholerny potencjał, ale go nie wykorzystano. Poza sceną w szopie, gdzie jest to przemieszczanie się kości, nie ma nic innego, co jest oznaką opętania, a co można byłoby wykorzystać w tym filmie. Chodzi mi głównie o dźwięk. Ta dziewczyna krzyczała, podnosiła głos? Wątpię. Już kłótnie w M jak Miłość są głośniejsze. Szkoda. Rozczarowuje też samo zakończenie.
Na plus można zaliczyć pomysł z kamerą, niezły klimat, grę aktorską niektórych bohaterów, scenerie amerykańskiego zadupia.
Oczywiście film jest lepszy niż te dziadowskie EGZORCYZMY DOROTHY MILLS, ale zdecydowanie gorszy od najlepszego filmu o tej tematyce - a mianowicie EGZORCYZMÓW EMILY ROSE (wg mnie lepsze od EGZORCYSTY).
6/10