O tym, że "Ostatni król Szkocji" to film wart obejrzenia decyduje faktycznie, przede wszystkim fenomenalna rola Whitakera, ale nie można zapominać też o innych walorach tej produkcji, których jest naprawdę sporo.
Zacznę jednak właśnie od tej brawurowej roli, która została już wychwalana wszędzie, więc nadszedł czas i na mnie. Idi Amin w wykonaniu Foresta Whitakera to aktorstwo najlepszej klasy. Tego jak fenomenalnie aktor wcielił się w tą postać nie da się do końca opisać, tego trzeba doświadczyć. Jeśli wahacie się, czy wybrać się na "Ostatniego króla Szkocji", to przestańcie się zastanawiać i od razu ruszajcie do kina! Na własne oczy przekonacie się, że Amin - Whitaker potrafi w jednej chwili szczerze rozbawić i wzbudzić sympatię, by w sekundę później zacząć odpychać i autentycznie przerażać. Po prostu to co facet wyrabia w głowie się nie mieści, chylę czoła, rola jest po prostu zniewalająca!
Chociaż ta kreacja to naprawdę wystaraczający powód, aby udać się do kina, to nie jest to powód jedyny.
Rewelacyjnie spisał się James McAvoy w roli Nicholasa. W ogóle postać ta jest naprawdę świetna. Młody doktorek, który szukając przygody trafił do piekła, a przy tym sam nieźle w diabelskim kotle namieszał. Granica pomiędzy współczuciem a potępieniem tej postaci jest bardzo cienka. Z jednej strony Garrigan nie krzywdzi nikogo celowo, robi to mimowolnie. Z drugiej jednak strony jego (co tu dużo mówić) głupota, lekkomyślność i egoizm doprowadza do tragedii niejednego człowieka. Dobra zabawa kończy się dopiero wtedy, kiedy cierpienie dotyka samego doktora, który zachwycony Aminem, a może i bardziej pławiący się w luksusach i beztrosce bezmyślnie ignoruje wszelkie pogłoski o okrutnych czynach dyktatora. Kiedy już dojdzie do niego jak wielki popełnił błąd i że jego życiu grozi niebezpieczeństwo, jest już za późno. Jest to postać, z którą z początku każdy się pragnie utożsamić, aby po pewnym czasie wyrzeknąć się jakiechkolwiek cech z nią wspólnych.
Piorunujące wrażenie robi klimat filmu, który po pewnym czasie odwraca się o 180 stopni. Zaczyna się jak szalona komedia, pełna kolorytu, bztroski, urzekająca egzotyką kultury, przyjemną muzyką. Sielanka, kózki, zielona trawka, nic dodać nic ująć.
Jednakże bardzo szybko w tym wszystkim macza palce druga, bardzo ponura strona filmu. Co jakiś czas, kiedy tylko na ekranie pojawia się Amin, czujemy niepokój, napięcie i strach. I dopiero kiedy na dobre skończy się zabawa dla Nicholasa, kończy sie też sielanka dla widza i film pokazuje niesamowity pazur.
Beztroska mija, znika humor i sielankowy nastrój a zaczyna się rasowy dreszczowiec, który trzyma w olbrzymim napięciu. Wtedy już Idi Amin nie ma w sobie nic z czarującego dowcipnisia, a budzi jedynie "kurewski strach" jak to określa Garrigan.
Ogromną rolę w budowaniu klimatu, zarówno tego pełnego luzu, jak i tego naładowanego napięciem odgrywają zdjęcia, montaż i muzyka. Szczególnie te pierwsze zwracają szczególną uwagę. Dynamiczna kamera doskonale odzwierciedla charaktery bohaterów, to jakimi się nam jawią w danym momencie. Poważnie, w jednej scenie z Aminem nagły, niespodziewany ruch kamery, oddający chaotyczne nastroje prezydenta, autentycznie mnie przestraszył. I jeszcze rozbudowane słówko o muzyce: jest doskonale dobrana do scen, tworzy wspaniałą atmosferę, a mówię tu o tej bardzo kolorowej i radosnej części filmu.
Czy "Ostatni król szkocji" to film bez wad? Nie. Jest tu trochę fabularnych uproszczeń, które nie są jednak w stanie zepsuć satysfakcji z obcowania z całością filmu Kevina Macdonalda. Muzyka w thrillerowych scenach jest miejscami bliska tandety, ale to jest minus jeszcze mniejszy niż poprzedni.
Nie zostaje mi nic innego niż polecić ten film, ale tylko ludziom o mocnych nerwach. "Ostatni król Szkocji" to bowiem naprawdę mocne, trzymające za gardło kino. Nie dajcie się zwieść rozrywkowej formie jaką z początku ten obraz kusi.
9/10