po obejrzeniu tego filmu zaczalem powaznie zastanawiac sie nad wlasna poczytalnoscia, bo 'ostatni samuraj'... naprawde mi sie podobal! gusta oczywiscie sa rozne, ale istnieja tez fakty obiektywne - a to ze film paula mayersberga jest jedna wielka szmira do takich wlasnie nalezy. juz sam tytul to katastrofa, rzecz dzieje sie w afryce, samurajow tu jak na lekarstwo, jest za to amerykanin udajacy araba, dwoch japonczykow gadajacych jakies bzdury, emerytowany rambo i jeszcze kilka innych postaci, z ktorych wyroznia sie jedyny jasny punkt obrazu - henry cele jako charyzmatyczny... dyktator? rebeliant? trudno sie polapac. zdecydowana wiekszosc filmu toczy sie w plenerach, nie jakichs porywajacych, ale niewatpliwie ciekawych. to co mnie zadziwilo to fabula - beznadziejne proby filozofowania o religii mieszaja sie z akcjami przypominajacymi 'rambo 3'. w najlepszym razie, bo skala idiotyzmu rosnie z kazda minuta filmu, a jego apogeum... szkoda slow. a mimo to cos w tym wszystkim wciaga, oglada sie to przyjemnie, jak jakis kiczowaty rarytas, pamiatke po wspanialych latach 80tych gdy na ekranach rzadzili tacy herosi kina jak sylvester stallone, michael dudikoff czy arnold schwarzenegger. od obejrzenia 'ostatniego samuraja' zaliczam do nich takze niezapomnianego lance'a henriksena. nie dla wszystkich, ale jednak polecam :)
Jestem właśnie po seansie Ostatniego Samuraja. Muszę przyznać, że Lance jako wówczas 50-latek nieźle się trzymał. Jego rola była popisowa, choć scenariusz zawiódł. Brakuje akcji w pierwszej części filmu, chwilami niezrozumiany, jak kolega również wspomniał - niespójny. Jednak są także i plusy: ciekawe dialogi - można było się dowiedzieć więcej o Samurajach, troszkę wybuchów i strzelaniny na końcu, Henriksen u szczytu aktorskiej formy, no i rola tego Afrykańczyka (aż dziadek się go bał).
Z pewnością film można zaliczyć do udanych. Polecam!