Zacznę od tego, że jestem wielkim fanem Bruce'a Willisa i mimo, że wszystkie filmy z jego udziałem opierają się mniej więcej na tym samym, to jednak każdą produkcję oglądam z wielkim zapałem... Podobnie jest z "The last boy scout", gdyż film, mimo iż powstał tak dawno bo już w 1991 roku, to jednak naprawdę mi się spodobał i gdyby nie to, że widziałem datę produkcji przed jego oglądnięciem to z pewnością oceniłbym go na mniej więcej 2001 rok... Przed włączeniem filmu spodziewałem się czegoś bardziej standardowego, oczywiście miałem świadomość, że Bruce Willis jak zawsze wszystko uratuje, jednak nie spodziewałem się tak ogromnej dawki humoru, główny bohater mimo że wygląda na poważnego to jednak tak naprawdę przepełniony jest niemal doszczętnie ironią do świata. Fabuła produkcji mimo, że standardowa to wciąga, muzyka hmmm... przyznam się, że nie zwróciłem na nią zbytniej uwagi, więc nie będę się na ten temat wypowiadał. Ogólnie mówiąc, nie ma się czego przyczepić, film bardzo dobry, praktycznie bez skazy, aczkolwiek nie zasługuje w mojej ocenie na wyższą notę niż 9/10, nie wiem czemu, ale czegoś mu jednak brakuje, być może jakiegoś zaskoczenia, bądź bardziej skomplikowanej fabuły.

Denerwuje mnie natomiast fakt, że każdy film w którym gra Willis jest budowany na pewnym wzorze tzn. niewinny policjant/detektyw, który wcześniej pełnił wyższe honory jednak został zdegradowany do niższej rangi, sam pokonuje bandę przestępców, którzy mają zamiar zaszkodzić ludzkości. Poza tym zwróciłbym uwagę na podobieństwo zakończenia, gdyż zawsze po udanej próbie ocalenia świata przed zarazą sianą przez przestępców, Willis otoczony jest przez żonę i masę radiowozów i to nie tylko w "Ostatnim skaucie" i we wszystkich częściach "Szklanej Pułapki", ale również w "Osaczonym".