niestety, ksiazka miala w sobie cos magiczego, nostalgicznego. doskonale przedstawila pierwsza milosc dwoch mlodych ludzi, tak niewinna i piekna troche moze naiwną, ale przede wszystkim piekna. w calej powiesci przeplataly sie prawdy na temat zycia i jego sensu. ukazane w prosty i naturalny sposob. nie pompatycznie nadmuchane. dlatego nawet nie wystawie oceny filmowi, by nikt sie na mnie nie obrazil bo musialabym dac jeden
Dlaczego na początku twojej wypowiedzi chwalisz tą książkę a pod koniec twoje zdanie przeczy temu?
na poczatku chwale ksiazke, a na koncu daje do zrozumienia,ze film nie posiada zadnej z tych fajnych rzeczy, ktore miala w sobie powiesc
Mam to samo, tyle że nie uważam filmu za zły, jedak szału nie ma, w porównaniu do książki to już w ogóle...jest wzruszający itd. ale mógłby być dużo lepszy, pominęli w nim sporo (moim zdaniem) bardzo istotnych momentów, dużo by tu wymieniać. Książka jest bardzo, bardzo dobra, tak jak wszystkie Sparksa:) uwielbiam jego pisanie, można wszystko sobie dokładnie wyobrazić, tak fajnie i szczegółowo wszystko opisuje, no i w moich wyobrażeniach to wyglądało deczko inaczej niż w filmie:) Ale "Szkoła uczuć" na podstawie "Jesiennej miłości" bardzo mi się podoba mimo zmian (których jest dość sporo w filmie).
W porównaniu do książki film jest po prostu słaby. Byłam strasznie rozczarowana. Jedyne co mi sie podobało w filmie to Miley bo uważam że dobrze sie wpasowała, a to że scenariusz do kitu to już nie jej wina. Brakowało mi relacji Ronnie z ojcem która była w książce. W filmie tego nie widać jak Steve starał sie do niej trafić. W filmie jest nawet scena gdy podności na nią głos co juz praktycznie odbiega od książkowego Steve'a. Nie widać więzi między nimi, może dlatego że film jest taki krótki. Czego mi jeszcze brakowało to faktu, którego nie pokazali w filmie, mianowicie że Steve jest wierzący, czyta Biblie i tego że samą Ronnie w trudnych chwilach zaczyna to interesować. Ja rozumiem że dzisiaj wiara jakakolwiek jest totalnie przeraklamowana, ale według mnie był to ważny motyw.
Popieram wypowiedź w 100%. Film był strasznie płytki i pominął chyba NAJWAŻNIEJSZĄ kwestię, temat przewodni książki. Tu nie chodziło o miłość nastolatków - na pierwszy plan zawsze był wysunięty wątek rodzinny. Relacje zajmują w powieści o wiele więcej miejsca niż wstawki z Willem. To one były tak szczegółowo omawianie. Myślałam, że książka szybko się skończy (jak film), kiedy dowiadujemy się o chorobie Steve'a, ale Sparks ewidentnie chciał podkreślić o czym w tej książce chodzi i rozpisał się jeszcze na dobre 50 stron. 
 
Role Cyrus i Hemswortha irytowały mnie. Nie zagrali dobrze, miałam inne wyobrażenie Ronnie i Willa. Ronnie bardziej buntowniczej, bardziej wybuchowej itp. A tu? Takie zbłąkane dziecko, które w jednej chwili jest szczęśliwe, w drugiej smutne. Te przeskoki humorów były zbyt sztuczne. Ich zakochanie też było ujęte inaczej w książce. 
 
Ale dobra, nie sprowadzajmy poziomu filmu do książki, bo to tylko ekranizacja i często sporo się zmienia. Jestem bardzo zawiedziona filmem, bo widziałam już sporo ekranizacji i jak na razie ta jest najsłabsza.
tak ksiazka jest piekna ale film rowniez bardzo mi sie podobal. Np. w filmie bardziej mi sie podobalo to, że wszyscy mysleli, że to ojciec Ronnie stoi za sprawa kosciola itd.