Zdawałoby się, że film ten nie może zainteresować widza spoza Stanów Zjednoczonych, tak bardzo skupia się na amerykańskich ideałach, tradycji i problemach. Okazuje się jednak, że tematy te są na tyle uniwersalne, a przeżycia bohaterów na tyle poruszające, że w pewnym momencie bariera znika. Przez dwie godziny projekcji film wytraca pewne naiwności i uproszczenia i z minuty na minutę staje się lepszy.
Niewątpliwie jest to zasługa porządnego scenariusza, a zwłaszcza żywych dialogów oraz waloryzacji psychologicznej bohaterów. Jeszcze więcej film zawdzięcza aktorstwu. James Stewart jako Mr Smith stworzył tu swoją wzorcową kreację sympatycznego prostaczka, który dojrzewa pod wpływem rozczarowań i wrogich ataków, ale który nie traci swojej czystości, ani hartu ducha. W rozbudowanym finale filmu jest on naprawdę wielki: poruszający, mężny, ale i zabawny. Muszę jednak przyznać, że kilka ról Stewarta podobało mi się bardziej. Naiwność jego bohatera była tu jakoś aż nazbyt „zaprogramowana”.. .
Aktorski drugi plan spisał się natomiast rewelacyjnie. Dobrą kreację zimnego polityka o twarzy pokerzysty stworzył Claude Rains. Świetny był epizodzik przewodniczącego Senatu (Harry Carrey). Szkoda, że u nas nie ma takich marszałków sejmu! Zabawny i bardzo sympatyczny był mistrz drugiego planu, Thomas Mitchell. Natomiast Jeane Arthur w roli Clarissy Saunders po prostu mnie oczarowała. Dramaturgiczny pomysł filmu polegał na tym, że nie tylko Jefferson Smith dojrzewa. Pod wpływem jego żarliwości wszyscy, z którymi się styka przeżywają przemianę. Jeane Arthur poradziła sobie z tym najbardziej autentycznie, z inteligencją i cieniem liryzmu. Pokazała nie tylko urodę (stylizacja na Marlenę Dietrich?), ale i prawdziwy urok osobisty...
To kolejny znakomity film Capry – krzepiący, pełen ciepła, delikatnego humoru, ale i ziarenek goryczy. Polecam go, zwłaszcza z uwagi na świetne role i zapewniam, że jego amerykańska tematyka nie będzie przeszkadzać.