Jestem rozczarowany. Zapowiadało się to nieźle, miałem naprawdę oczekiwania, że będzie to więcej niż przyzwoity film. Po drodze pojawia się kwestia moralności, odpowiedzialności... Ale scenarzyści pewnie dostali w ucho i szybciutko skierowali fabułę w stronę bezpiecznych rejonów. Czyli wincyj wszystkiego, mnij sensu.
Fizycznie całość jest na tak żenującym poziomie, że w ogóle nie łapie się w kategorię science fiction, raczej science fantasy. No, chyba że jesteśmy na etapie takim, że Armageddon jest dla nas hard sf. Aktorsko... nie rozumiem zachwytów. JL zagrała w porządku, ale w zasadzie bez szału. W takiej Czerwonej jaskółce - gdzie nikt nie oczekiwał oscarowej roli - potrafiła dać z siebie więcej. Pratt... hmm... będę delikatny: nie miał czego zagrać. Więc nie zagrał ;-).
Ale ogólnie całość byłaby okay a przynajmniej akceptowalna gdyby nie końcówka - czy nawet ostatnia jedna trzecia filmu. Klisza goni kliszę i robi się żenująco głupio. Co niezwykłe, chyba scenarzyści sami nie wierzyli, że to co robią ma sens, bo nawet nie próbowali tych klisz jakoś posklejać, mamy po prostu zaliczone i odhaczone must-have'y z listy blockbusterowej, wrzucone jeden za drugim niczym jakieś moduły opowieści. Nic nie ma sensu, nic się nie wiąże ze sobą... I oczywiście nie było wielkim zdziwieniem, że finał, w którym bohaterowie decydują o swojej przyszłości był miałki i nijaki... a ja ziewałem. Oglądając kreskówki Disneya jestem w stanie bardziej związać się z bohaterami niż po takim czymś.
W sumie więc szkoda, mogło być nieźle, wyszło tak sobie. Ale nie ma tragedii. Są fajne momenty. Na przykład widoki wszechświata - film często serwuje nam kadry kosmicznego mroku i to mi się podoba. Tu jest klimat. I to podnosi ocenę.