Pearl Harbor to dla mnie typowe romansidło osadzone w klimatach wojny, z dodatkiem
rozbudowanej sekwencji batalistycznej.
Pod względem merytorycznym jest to jedna wielka bzdura, głupota i patetyczna propaganda
wielkiej Ameryki. Tego nie trzeba mówić. O tym zostało już dawno napisane chyba wszystko co
dało się napisać. Błędy historyczne zostały wytknięte 1000 razy. Tania amerykańska propaganda
wręcz wylewa się z tego filmu.
Mnie najbardziej zirytował pomysł ze Szwadronem Orłów. Oczywiście trzeba było wcisnąć
dzielnego amerykańskiego chłopca do Bitwy o Wielką Brytanię, a jak. Amerykanie w końcu są
super, co byśmy bez nich zrobili.
Scena zaś, która stanowi w moich oczach kwintesencję tego filmu rozgrywa się na koniec
sekwencji ataku na Pearl Harbor. Danny wychodzi powoli z maszyny, cały w pomiętej koszuli,
żeby było efektowniej w oparach dymu, z patetyczną miną. Mechanik pyta się go: (synu) kto cię
nauczył tak latać? Danny odpowiada: on. I wtedy ukazany jest Rafe, który prostuje się powoli z
kokpitu swojego samolotu, jeszcze bardziej wymiętolony i ubrudzony, w jeszcze większych
kłębach dymów i oparów, do tego robi jeszcze głupszą minę niż Danny. Mechanik powoli kiwa
głową w górę i w dół. Dla mnie jest to scena-symbol filmu, mój nr 1 na liście najbardziej
tandetnego patosu filmowego.
Ale były też rzeczy, które mi się spodobały. Scenografia i zdjęcia są rewelacyjne. Szalenie
podobało mi się ukazanie życia żołnierzy i oficerów na Hawajach na początku lat 40. Ukazano
takie wesołe życie garnizonowe, które toczą żołnierze i oficerowie w czasie pokoju. Z jednej
strony służba, z drugiej bujne życie towarzyskie - potańcówki, popijawy (oczywiście w stylowych
hawajskich barach ze słomianymi wiatami), ludzie przeżywają młodość, zakochują się etc.
Wszystko to w iście rajskich klimatach Hawajów. Nikt nie myśli o wojnie, na pierwszym miejscu
są prywatne radości i dramaty młodych przecież jeszcze bohaterów. Szalenie mi się spodobało
ukazanie właśnie takiego życia na stopie pokojowej w jednostce wojskowej osadzonej w
przepięknych egzotycznych krajobrazach. Buduje ten obraz sama fabuła, jak i mnóstwo detali.
Np. w dniu 6 grudnia a to wyższy dowódca gra w golfa (ukazano tu adm. Kimmela bodajże,
dowódcę Floty Pacyfiku) , a to inny gra w szachy, ktoś łowi sobie ryby, główni bohaterowie śpią w
samochodzie, dzieciaki grają w baseball. Sielanka w rajskich klimatach. Takich detali jest w
filmie mnóstwo. Bardzo mi się spodobało ukazanie tego światka wojskowego garnizonu w
czasie pokoju, życia towarzyskiego, poza służbowego, mniejszego lub większego rozprężenia
etc. Scenografia również robi wrażenie, czuć klimat tych lat, choć na pewno znawcy doczepią się
do detali umundurowania, uzbrojenia, czy też maszyn i okrętów. Sama jednak baza
ukazana jest moim zdaniem bardzo dobrze. Ciekawy jestem czy tak w latach 30. wyglądało życie
w Pearl Harbor? Oczywiście sami bohaterowie i ich dramaty są mentalnie współcześni, ale sam
obraz życia w bazie wojskowej na Hawajach trafia do mnie, zgadza się zresztą z tym co czytałem
np. o służbie w Pearl Harbor niektórych oficerów (np. Pattona na początku lat 30., czy Nimitza
podczas jego pierwszej bytności tam, później trafił do Pearl ponownie już jako CinCPac). Jak już
wspomniałem, wszystko to w iście rajskich krajobrazach Hawajów. Doskonale pasuje to
wszystko jako miejsce akcji dla melodramatu, trzeba to przyznać. Wszystko dopełnia idealna
wręcz, nostalgiczna muzyka. Kontrastuje z tym wszystkim świadomość widza, że w tym czasie
daleka Europa od dawna płonie, zaś wojna na Pacyfiku jest już u progu. Aż do feralnego dnia
nikt jednak zdaje się o tym nie myśleć.
Sceny batalistyczne do dziś moim zdaniem robią wrażenie, są zrealizowane bardzo dobrze pod
względem wizualnym, aczkolwiek wiele z realizmem wspólnego nie mają, trącą za to
amerykańskim bohaterstwem w stylu "zabili go i uciekł". Miało to jednak być widowisko i jest
widowiskiem, nadal się broniącym. Realizował to w końcu Bay. Brak nachalnych efektów
komputerowych też chyba wpływa na to, że od strony wizualnej film niewiele się zestarzał.
Zachwycają zarówno piękne ujęcia i widoki (połączone z muzyką) w części "melodramatycznej",
jak i podobać się mogą naprawdę sprawnie zrealizowane sekwencje walki.
Mam mieszane uczucia odnośnie tego filmu. Z jednej strony patos, bzdury, robienie propagandy
i niekiedy Hollywodzkiej strzelanki z poważnych historycznych wydarzeń, z prawdziwej wojny, z
drugiej strony piękna momentami realizacja, nastrojowa muzyka i wspaniały klimat części
"melodramatycznej" filmu. Służba młodych ludzi na Hawajach, wydawałoby się że są w raju, ich
rozterki, romanse, miłość, przyjaźń i trudne wybory na planie przepięknych krajobrazów, a w tle
przygrywa Tennessee Zimmera...
Jako inteligentnego użytkownika boli mnie jakakolwiek propaganda, tak jak i głupota i agresja takich użytkowników jak Ty :) Zaczepki szukasz?
Czyli na widok książki "dywizjon 303" tez masz bul D... ;) Bo to też propaganda napisana na zlecenie rządu na uchodźstwie idylliczny obraz lotników bez leku i skazy.
Albo masz multikonto, albo rzeczywiście niektórzy użytkownicy tego portalu mają coś z banią. Czy wy wszyscy kochacie tylko o polityce pisać i zaczepki szukać? Bo widzę że takie tematy tu od dawna dominują. Wszędzie się do k**y nędzy wciska politykę na filmwebie. Nie jestem za amerykańskim banałem, nie jestem za robieniem sobie wody z mózgu w jakikolwiek sposób, jestem za prawda historyczną (nawet gorzką), to co? Komuchem jestem zaraz? Nazistą może? Ja pierdziulę, Wy lubicie trollować chyba co? Życia prywatnego brak? Zajęcia? Pracy?
Nie nie mam bólu, zaczytywałem się nią kiedyś, to piękna historia, tyle że potem musiałem uzupełnić ją opracowaniami. Fiedler pisał bardzo pochlebnie, ale szczerze mówiąc miał podstawy do tego. Lotnicy spełnili aż zanadto obowiązek wobec sojuszników, byli to ludzie honoru, aż do granicy rozsądku. Ja przede wszystkim postrzegam ich jako fachowców o umiejętnościach pilotażu znacznie przewyższających ich kolegów, reprezentujących doskonałą przedwojenna polską szkołę pilotażu.
Po co ja odpowiadam?
Żeby nie było film jest beznadziejny.
Tylko dlaczego jeżeli amerykanie opiewają swoich bohater to jest wtedy banał i robienie wody z mózgu. ( cała akcja nad Peral harbor dwóch głównych bohaterów filmu jest oparta na bitnych poczynaniach lotników Kenneth Taylora i George Welcha) A pokazywanie Polskich lotników przez różowe okulary to już pochlebne pisanie na które są podstawy. Taylor I Welch tez spełnili aż za nadto swój obowiązek i wykazali się niezwykłym kunsztem pilotażu no ale oni są z USA więc są be trzeba ich zgnoić.
Zaczepki chyba Ty szukasz. Napisałem ze stoickim spokojem posta, a Ty doszukałeś się tam - mojej głupoty i agresji. To bardzo ciekawe...
Denerwuje mnie, że tak wiele osób atakuje Amerykanów za patos, propagandę itp. Nie widziałem, żebyś pisał posta pod nowym filmem rosyjskim "Stalingrad", w którym radziecki patos i propaganda wielokrotnie przebija Pearl Harbor.
Zwróć uwagę, że korzystasz z wynalazków amerykańskich (np. pisząc tego posta) powstałych właśnie na tej propagandzie.
Jeśli ktoś ma taki duży uraz do USA, to niech przestanie nosić jeansy, używać smartfona, pisać na laptopie, nosić aviatorek itp.
Jeżeli chodzi o patos to masz trochę racji. Niektóre sceny były trochę wprawiające w zakłopotanie. Te wychodzenia z myśliwców w pomiętych koszulach z dymami w tle oraz ujęcia, które temu towarzyszyły rzeczywiście nie musiały się każdemu podobać. Co do propagandy wielkiej Ameryki to też miałem mieszane uczucia jak kolejny raz oglądałem konsekwentnie realizowany motyw "Wielkiej, Wyjątkowej, Wspaniałej Ameryki", która zawsze jest symbolem dobra.
Po dłuższym namyśle sobie wyobraziłem ten film bez tych czynników, no i gdyby nie powyżej wspomniane rzeczy to film by stracił dużo uroku. Amerykańskie superprodukcje z bohaterami musi cechować patos. Musi tam być pełno flag, bohaterskich żołnierzy, którzy będąc głównymi bohaterami wychodzą z największych opresji. No takie jest amerykańskie kino po prostu :)
Dla mnie wątek miłosny w filmie był wymyślony i zrealizowany genialnie. To jeden z tych filmów, które po czasie budzą ciągle jakieś emocje i skłaniają do refleksji. Dobór aktorów i ich charakteryzacja także była na najwyższym poziomie. Ben Affleck doskonale pasował do roli twardziela i "starszego brata" Josha Hartnetta, który wcielił się w rolę tego subtelniejszego. Ich dwa typy osobowości zostały zderzone w bardzo interesujący sposób. Jeżeli chodzi o Kate Beckinsale to nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł lepiej do tej roli pasować. Postać przez nią odgrywana budzi ogromne emocje. Moim zdaniem wiele zdarzeń związanych z tą trójką aktorów była świetnie zaplanowana. Najpierw związek Evelyn z Rafe'm, później jego "śmierć", następnie romans z Dannym, powrót do życia Rafe'a i problem Evelyn, związany z uczuciami do obydwu mężczyzn. Zakończenie filmu było bardzo dramatyczne, szczerze mówiąc szkoda mi było Dannyego, bo był bohaterem budzącym ogromną sympatię. Oprawa dźwiękowa była chyba mistrzostwem świata. Tak doskonały dobór muzyki do filmów rzadko się zdarza. Może i PH był typowym romansidłem wojennym ale jestem w stanie wybaczyć bardzo dużo temu filmowi, bo wzbudził we mnie ogromne emocje.