Najważniejsze w tym filmie są uczucia Anne, powoli zamykającej się w sobie starej panny żyjącej wspomnieniem pierwszej i jedynej miłości. To zostało wydobyte z książki, rozwinięte, wzmocnione i pogłębione (w powieści wszystko jest bardziej prozaiczne, trzeźwe i rzeczowe, więcej jest konwencjonalnego, papierowego deklamowania, w filmie głębsze, ciemniejsze, niejednoznaczne w delikatnych spojrzeniach, drobnych gestach i krótkich zdaniach). Daje o tym znać już pierwsze ujęcie, jakby próba portretu wnętrza Anne a potem powracające, nastrojowe sceny pisania dziennika i poufne spojrzenia w stronę widza, również sceny, których nie ma w książce: przechodzenie po pniu, sonata księżycowa.
Jeśli w ten sposób oglądać film i wejść w jego "wewnętrzną muzykę", w pełni zrozumiałe staje się zakończenie (przez wielu krytykowane), nie można brać go płasko i dosłownie, tam jest przede wszystkim uczucie, zebrane w sobie i wybuchające 8 lat czekania. Film trzeba oglądać jako uczuciową całość, pierwsze i ostatnie przed epilogiem ujęcie spinają go jak klamra.
Filmy z 1995 i 2007 roku są zupełnie różne ale oba doskonałe.
Wersja z 1995 roku jest tradycyjna, bardziej "zobiektywizowana" i rzeczowa, więcej jest dosadnych obrazków rodzajowych i szczegółów z epoki, główni bohaterowie bardziej uchwytni, namacalni i określeni. Znakomita Anne (Amanda Root), kobieta w potocznym sensie niezbyt piękna ale doskonale pasująca do swojej postaci (spojrzenie!).
W filmie z 2007 roku to, co rodzajowe i obyczajowe jest raczej umownym i dość słabo zaznaczonym tłem tego, co dzieje się między Anne i Frederickiem (charakterystyczne są ujęcia z Lyme w porównaniu z wersją wcześniejszą: żadnej osady, innych ludzi, tylko główni bohaterowie i samo morze), jest mniej słów, więcej powściągliwości w zachowaniu, znaczące spojrzenia i gesty Anne i Fredericka nie mają tej dosłowności, co poprzednia wersja, mówią głębiej, wszystko jest bardziej nieuchwytne i wieloznaczne.