Film od strony technicznej jest zrobiony świetnie. Wybór tematu ważny, a i sposób przedstawienia też bardzo dobry. Zbiór naukowych teorii o powstaniu wszechświata, Układu Słonecznego i życia na Ziemi zostaje przybliżony zgrabnie we wciągającej widza narracji. Nie jest to jednak „march of progress”. W opowieści Łukasza Banacha (alias Normana Leto) jesteśmy tylko bardziej skomplikowanymi „zlepami” cząsteczek. W tej autorskiej wizji świata, jest tylko materia. W pesymistycznej opowieści o życiu nie pojawiają się jednak uczucia, namiętności, sentymenty. Przedstawiany świat od swojego zarania aż do odległych fantastycznych przepowiedni jest okropnie zimny i pusty. Pustka wypełniana jest przez autora animowaniem pikseli w coraz bardziej złożony sposób. Miejsce siły twórczej wypełnia sam reżyser, a właściwie demiurg. Ta egzystencjalna pustka jest przez niego ładnie opakowana i podana w funkcjonalnym pudełku. Aż chce się uwierzyć, że zawartość jest równie przekonująca co powłoka. Podobnie jak Zbigniew Beksiński, tak Banach/Leto próbuje sprzedać nam swoje lęki we frapującej, oryginalnej formie i nietuzinkowej szacie graficznej. Wiele osób się na to łapie. To ma wzięcie. Takie czasy, że również wśród żyjących twórców, egzystujący Banach/Leto nie jest odosobniony. Autoterapeutyczne działania artystów coraz częściej sprzedawane są nam w coraz ciekawszy sposób. Widz ma płacić, za terapię twórcy? Ja tego nie kupuję.
Ciekawostka: Uczucia, namiętności, emocje to nie tylko reakcje chemiczne tylko metafizyka i magia.