Co najbardziej cieszy po obejrzeniu tego filmu, to to że jest to historia bez lukru. W obrazie Michała Rosy są przypadkowe ofiary (zastrzelone dziecko!), są ludzie którym pod władzą carską było dobrze i nie krygowali się by mówić o tym głośno, jest i marszałek, człowiek szorstki, pełen gniewu, charyzmy surowości i... wątpliwości. Borys Szyc w tej roli sprawdził się, jedno czego mi w nim brakowało to tego wileńskiego akcentu. Z tym z kolei świetnie sobie poradził Tomasz Schuchardt (kolejna dobra rola). Film całkiem przyzwoity, z bardzo dobrą muzyką (Stefan Wesołowski) który jednak w pewnym momencie nieco "siada". I nie wierzcie krytykom i recenzentom, dla których patriotyzm i historia Polski jest dziś faux pas, którzy głoszą że ten film to "patriotyzm spod znaku bomby, pustego gadania i wąsa". Zdecydowaanie tak nie jest zabrakło im dobrej woli by zdjąć klapki z oczu.