Konkluzja tego filmu jest to, ze prawda o zyciu, rzeczywistosci tylko z pozoru jest schematem. Sam bohater w pewnym momencie dochodzi do tego wniosku mowiac, ze prawda lezy pomiedzy tymi cyframi, a ten caly balast w postaci liczby-kamienia filozoficznego jest urojeniem, jest takim wpatrywaniem sie w oslepiajace slonce, ktore jednoczesnie wywolalo w bohaterze nadwrazliwosc na pewne aspekty zycia i kompletna niewrazliwosc na pozostale. Koncowa scena, kiedy bohater pozbywa sie tego zlego balastu i zaczyna wreszcie dostrzegac to 'co lezy pomiedzy', przypomina maksyme Sokratesa "Wiem ze nic nie wiem" i jest ponownym narodzeniem, swego rodzaju zmartwychwstaniem bohatera...