W mocnym skrócie - uważam ten film za naprawdę słaby. Czemu? Wiele długich i męczących scen, Gosling (pomimo tego, że go naprawdę lubię) nie pasował mi do tej roli, a co najważniejsze to film to cały czas cierpienie Neila Armstronga - ja rozumiem to, że stracił córkę - no ale, że cały film? I przepraszam? Czy jego udział w Misji Apollo 11 był aż takim złem koniecznym? Bo tak się zachowywał jakby ta misja była czymś co jest złem koniecznym - zero optymizmu, zero jakiekolwiek radości z powodu tego, że przejdziesz do historii - nic.
Może i Armstrong taki był ale ten film to jedna wielka rozpacz - a chyba nie o to chodzi w filmie który ma przedstawiać tak wielkie wydarzenie?