Wreszcie film o locie na księżyc, który robi jakiekolwiek wrażenie. Robi na tyle, że cieszymy się, że już jesteśmy na miejscu. Przeraża nas swoją intensywnością. W końcu dostrzegamy ile naprawdę wysiłku ten wyczyn potrzebował i jak wiele osób zginęło z tego powodu.
'Pierwszy Człowiek' ogranicza patos do minimum, obejdziemy się tu bez nagminnego eksponowania flag i okrzyków z centrum dowodzenia. To chłodna kalkulacja, która w końcu pozwala wybrzmieć bohaterom. To bardziej film o Armstrongu niż samym locie. Nie znaczy to, że film pozbawiony jest scen akcji. Chazelle (tym razem bez swojego scenariusza, koleś od 'Whiplash' i 'La La Land' jakby ktoś nie wiedział) jako reżyser poszczególnych akcji kosmicznych jest po prostu fenomenalny. Zawęża nam maksymalnie perspektywę i daje jak najmniej zobaczyć. Swojego położenia domyślić się możemy jedynie po skrawkach obrazu i pojedynczych dźwiękach. Uczucie klaustrofobii jest inne niż w 'Grawitacji', gdzie Lubezki bawił się szerokim planem. To pokazuje jak przy dobrej reżyserii można poczuć emocje w spoilerowych sytuacjach, gdy sam finisz jest już nam dobrze znany przed seansem. Bo pomimo, że 'Pierwszy Człowiek' znowu bawi się tą samą historią to odkrywa ją na nowo. Twórcy zrobili rozeznanie w terenie, odrzucili wszystko co złe w 'Apollo 13' i dopowiedzieli własną historię Armstronga (Gosling jako zamknięty w sobie emocjonalny człowiek trafił idealnie), który mimo przeciwności losu musi dokonać najważniejszego kroku w historii ludzkości. Najfajniejsze jest to, że jesteśmy z tego po seansie nieironicznie bardzo dumni. Doceniamy jeszcze bardziej wszystko co wydarzyło się 50 lat temu.
Pozdrawiam Claire Foy. Po 'Millenium' świat w końcu stanie przed nią otworem. Bo sam Chazelle jako 33-latek jest już na absolutnym szczycie.
7/10
https://www.facebook.com/filmyiplytyposmierci/