To chyba pierwszy film o pierwszym człowieku na Księżycu, który nie jest jednocześnie o tym, że Amerykanie (biali!) są najlepszą nacją na świecie. Chazelle pojechał po bandzie - nie było amerykańskiej flagi narodowej, tylko bransoletka Karen, zmarłej córeczki Armstonga. I z to szacun Chazelle'owi. Myślę też, że raper skandujący: "... , but White is on the Moon!" nie był dziełem przypadku. Generalnie za cały film 9/10