Wybrałam się na ostatni seans przedpremierowy. Nie żebym aż tak nie mogła się doczekać trzeciej części "Piratów", ale po prostu byłam ciekawa, poza tym to chyba jedyny film z Depp'em, którego nie widziałam. No ale do rzeczy.
Zawiodłam się, naprawdę przykro mnie ten film zaskoczył. Przede wszystkim tandetnym i przesadnym romantyzmem- co rusz to jakaś wstawka rodem z melodramatu. Cały film niemal opiera się na tym, bo ta właściwa, niby główna fabuła, wątek gdzieś po drodze zanika, gubi się go (albo tylko ja przestałam po pewnym czasie zwracać nań uwagi). Chwilami film się dłużył i nawet widowiskowe efekty specjalne nie były w stanie mnie poruszyć, sprawić, że czułabym moc poprzednich dwóch części (juz druga była gorsza, ale mimo wszystko wciąż dobra). Jasne, do efektów nie można się przyczepić- są świetne, ale chyba w tej części "Piratów" juz nie robi to takiego wrażenia. Przynajmniej na mnie. Patrzyłam na to z niejakim zaciekawieniem, ale bardziej z nastawieniem: no ciekawe co oni jeszcze wymyślili (z przekąsem)? niż z żywą chęcią i podekscytowaniem. Jakoś mi nijako było podczas filmu, naprawdę mało jest zwrotów akcji, czegoś, co napędzałoby ją- wszystko toczy się- ot jakoś tak. Nie wzbudziło we mnie emocji, czasem tylko znużenie kolejną ckliwą sceną albo sileniem się na dramatyzm i jakiś patos (jedna z ostatnich scen- koniec bitwy na morzu!).
A Sparrow? Mniej go, dużo mniej, a jego dowcipy już tak nie śmieszą. Humor oczywiście przeplata się w filmie, ale (Jezu, czy tylko ja tak mało widzę tu plusów?)również jest go mniej niż w poprzednich częściach i jest na niższym poziomie... Sala kinowa była pełna i ten śmiech słychać było stosunkowo rzadko. Także jedyna postać, którą z ciekawością obserwowałam również mnie rozczarowała. Przyzwyczaiłam się już chyba do jego pijanego chodu, do tych głupkowatych min, w ogóle do całego Jack'a. Niczym nie zaskakuje. A wręcz zasmuca, bo przecież to on był główną atrakcją "Piratów".
Muzyka... hmm... jakieś wstawki gitarowe się pojawiły (bałam się, ze na napisach końcowych zaserwują jakiś tandetny hicior, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca). Częściej słyszymy tutaj przeplatający się motyw pozytywki (katarynki?), który pojawił się "Skrzyni Umarlaka", a który bardzo przypadł mi do gustu. Muzyka jest pełna mocy, tworzy przestrzeń- prawdę mówiąc odegrała dużą rolę w filmie, nasycając czasem już nudnawe fragmenty.
Myślę, że dodatkowo niekorzystnym akcentem wczorajszego wieczora (a raczej nocy) było to, ze kilkanaście osób wyszło z kina przed końcem... Niekorzystny to akcent oczywiście dla oceny filmu. I nie tylko po tym seansie tak było- na wcześniejszym także (widziałam jak ludzie wychodzili z sali przed końcem). Ja doczekałam do napisów, ale już nie przyszło mi do głowy, żeby po tych niemal trzech godzinach mdłego chaosu siedzieć i gapić się na napisy. A ponoć po ok. 10 min coś tam jeszcze było- kto by pomyślał?
Cóż- szkoda, szkoda. Na domiar złego zapowiada się chyba 4 część? na to by wskazywało zakończenie ?Na krańcu świata?.