Film jak to u Patryka Vegi - nie można się było za wiele spodziewać. Ten można nawet powiedzieć, że wypadł powyżej oczekiwań. Znośny, w miarę logiczny, choć Kożuchowska dosyć drażniąco grała. Ale ja nie o tym miałem pisać - każdy, kto chociaż w przybliżeniu zna topografię Wrocławia, musiał zwrócić uwagę na to, że bohaterowie po prostu "teleportowali" się, bo inaczej tego nie można nazwać. Przykład: Scena w samochodzie, pojazd jedzie przy Ogrodzie Botanicznym (jedna z wizytówek miasta, nie sposób pomylić) w kierunku wschodnim. Zmiana ujęcia, ciąg dalszy rozmowy i cofnęło ich o jakieś 1,5 km aż do Wysp Słodowych... No i takich sytuacji można by wiele wyliczyć. Czym to jest podyktowane? Jakoś nie czuję, by miało to w czymś pomóc, wszak co za różnica gdzie jest kręcona taka scena w samochodzie? Wygląda na zwykłą niedbałość reżyserii.