Problem z tego typu obrazem polega na tym, że gdy proponuję nam się paradokumentalną
narrację w gatunku na wskroś kojarzącym się z komercją i rozrywką, czujemy się dyskomfortowo.
Jedni widzą w tym "kaszankę owiniętą w gazetę" podaną w ekskuzywnej restauracji, inni
dostrzegą w nim wykwitne danie zaserwowane w obskurnym barze mlecznym... Lub na odwrót:
czyli arcydzieło albo gniot... Nieśpieszny styl reżysera, który serwuje nam powolne i statyczne
sekwencje, minimalizm w dialogach i w muzyce (o niej za chwile), oszczędną i wyraźnie
narzuconą "werystycznie" manierę aktorska (skądinąd doskonałą i pomysłową - wiele scen
było improwizowanych i bez dubli) oddającą szarą codzienność wspóczesnej, szkockiej
społeczności na przedmieściach Glasgow, wymyka się tutaj jednoznacznym interpretacjom czy
ocenom. Na próżno tu szukać błyskotliwych efektów, powiedzonek, akcji czy czytelnej formy
fabularnej. Oczywiście wybrzmiewają tu echa wielu fiimów o tej tematyce, gdzie w zgrabny
sposób łączy się elementy gotyckiej powieści grozy ze sztafażem science fiction ( od brytyjskiego
klasyka sf "Nocnego gościa" z 1965 roku po filmy z cyklu "Gatunek", "Inwazja porywaczy ciał" czy
nawet dostrzegam tu wyraźny i przewrotny ukłon w stronę filmu Johna Carpentera z 1984 roku
"Gwiezdny przybysz" z rewelacyjną kreacją Jeff'a Bridgesa) połączone z manierą DOGMY lub
Francuskiej Nowej Fali... Nie mniej całość intryguje pomysłowością formy, klimatem i specyfiką
europejskiego kina, które często buntuje się przeciwko hollywoodzkim schematom. Smaczku
dodaje muzyka, a raczej niekonwecjonalne jej użycie przez kompozytora (Mica Levi). Użył
niezwykle prostych środków, a mianowicie "zsamplował" kilka przemysłowych dźwięków maszyn
(w tym szum tokarki) w jedno długie, niepokojąco "rozdergane"unissono, zremixowałał to z
odpowiednim "hallem" (cyfrowy efekt akustyczny) by potem w odpowiednich punkatach
kulminacyjnych filmu przełamać go ostrymi, przernikliwymi glissandami miksowanych skrzypiec
orkiestry kameralnej w obrębie jednego niepokojąco brzmiącego interwału (o nazwie tryton - dla
muzyków i niemuzyków - to kwarta zwiększona lub kwinta zmniejszona, 6 półtonów w skali
chromatycznej, :),jak kto woli) i to w ostetecznym efekcie ścieżki dźwiekowej uzupełnionej o gwar
uliczny czy szum metropolii dało odpowiednią sugestywność w odbieraniu zwyczajnych na pozór
obrazów. Jak wspominałem - jednym ten film będzie się bardzo podobał, inni będą
zniesmaczeni. Ja nie przyznam się, jak odebrałem ten film. po prostu każdy sam musi sobie
wyrobić opinię. Jedno jest pewne. Na swój sposób jest to kino intrygujące i warte obejrzenia. O
tym filmie się mówi na całym świecie czego najlepszym przykładem jest też i to forum :). Mnie
tylko krew zalewa, że w Polsce takie filmy nie powstają... Bo gdybyście szanowni internauci się
jeszce dowiedzieli, że budżet tego filmiku był DWUKROTNIE mniejszy od przykładowo budżetu
filmu Wajdy o Wałęsie, to z pewnością drapanie się w głowę i utyskiwanie na polską
kinematografię sa jak najbardziej uzasadnione...
Myślę, że problem z tym filmem jest też taki że jakkolwiek jest piękny wizualnie i ideowo jest też trochę nudnawy. Bardzo by mi się podobał gdyby był krótszy, zapewne to problem człowieka wychowanego na mtv i przystosowanego do żwawszej akcji. Doceniam jego fantastyczność i naprawdę mnie urzekł to jednak nie chciałabym powtórzyć tego seansu.