Opinia bez ładu i składu, bo ciężko ustosunkować się do filmu, o którym praktycznie nic nie wiadomo i którego rdzeniem kręgowym są sceny trwające po kilka minut np. siedzenie w samochodzie. Jest to jakiś pomysł na kino, ale spod znaku "wqurwiania widza".
Nieznajoma, prawdopodobnie kosmitka, przybyła na Ziemię. Przybrawszy ludzką postać kobiety, rozpoczęła polowanie. Niczym modliszka poluje na samotnych mężczyzn, uprawia z nimi seks, a potem ich zabija. Nie wiadomo w jakim celu, wiadomo, że giną jedynie ci odciągnięci od stada, najsłabsi, najbardziej samotni.
Po zbliżeniu z porażonym chorobą człowiekiem następuję w niej dziwna przemiana. Zaczyna oswajać się z emocjami, z ciałem, z planetą Ziemią i jej skarbami: ciastem, własnym odbiciem w lustrze, dotykiem drugiej osoby.
Niestety nie jest to pożądane podczas jej misji. Wykonujący brudną robotę pomagier na motocyklu, podąża w ślad za nieznajomą i wykańcza jej kochanków (?)/ pozbywa się ich ciał(?). Wypuszczony przez nią kaleka również zostaje zabrany przez motocyklistę. Wtedy decyduje się ona uciec przed konsekwencjami, uciec przed swoją naturą.
Poznaje kolejnego mężczyznę, z którym przeżywa "pierwszy raz", prawdziwy, bez śmierci, bez spacerowania po błocie/smole/płynnym asfalcie.
Niestety nie jest jej dane cieszyć się wolnością. Dopada ją w lesie zwyrol, próbuje zgwałcić (na własne życzenie, bo mogła nie trąbić na niego i nie szukać go celowo), jednak w tym momencie jej powłoka cielesna nie wytrzymuje i pęka.
Zdekonspirowana zostaje polana benzyną i podpalona. Umiera patrząc na własną powłokę i spadające płatki śniegu.
Tak brzmi fabuła pozbawiona artyzmu i dłużyzn fabularnych. Nie brzmi to jak film 2 godzinny, raczej jak eksperymentalna krótkometrażówka. Widać to szczególnie w trakcie scen przedłużanych na siłę. Spojrzenia w lustro trwają nienaturalnie długo, ujęcia ze spacerującymi Szkotami ciągną się w nieskończoność, a kolejne zabójstwa (?) pozostają mniej więcej w takim samym schemacie.
Nie żebym się nudził, ale film mógłby być skrócony o połowę. Zwłaszcza, że jest to film mocno artystyczny, surrealistyczny i odrealniony. Takie filmy nie powinny mieć długiego metrażu, bo zwyczajnie męczą. A mają czym męczyć.
Jedni uznają niedomówienia i ogólniki to za enigmatyczność i niesamowity plus, dla mnie to zwyczajne olanie scenariusza i postawienie na interpretację widzów.
Jedni będą zachwycać się artystyczną otoczką, dla mnie to chodzenie po smole to zwyczajne bicie piany, które można było ująć w krótkim teledysku lub niedługim filmiku.
Jedni stwierdzą, że napięcie było budowane mistrzowsko, ja uznaję je za szczątkowe, a potencjał na kino grozy z jajem - zmarnowany.
Nie wiem, być może ten meta horror/thriller uznawany jest w wielu kręgach za film roku 2013. Dla mnie to zwyczajnie zmarnowany potencjał. Ok, wyróżnia go artyzm i bez niego stałby się nudnawym slasherem, ale przynajmniej dałby radę z metrażem. Chociaż i tak film wpada czasem w schematy i dość przewidywalne klisze - nagłe poznanie własnego ja, zmiana roli ofiary i myśliwego.
Takie rzeczy na deski teatru, nie do kina, gdzie widz szuka emocji. Tu ich nie znalazłem, bo ciężko cokolwiek odnaleźć, gdy reżyser atakuje oczy kadrami nasączonymi środkiem nasennym.
Żeby nie być malkontentem: podobały mi się sceny erotycznej zabawy w modliszkę i ofiarę, scena na plaży i spotkanie kaleki fajnie podkreślało nieludzką stronę nieznajomej. I mimo tego swojego usypiającego tempa - hipnotyzujący, w jakiś dziwny, niejednoznaczny sposób.
Tak prawdopodobnie wyglądałby film Haneke, gdyby spróbował saj faj.